16 akapitów o 16 drużynach Energa Basket Ligi

Tradycyjnie na koniec sezonu zasadniczego #plkpl moje podsumowanie w 16 akapitach o 16 drużynach.

1. Arka Gdynia

Patrząc z perspektywy września – rewelacja. Nawet po ogłoszeniu startu w EuroPucharze i wzmocnienia składu nie przewidywałem raczej pierwszego miejsca. A tymczasem jest, i to z ciekawym stylem gry, a także gwiazdami, które wydają się być poza zasięgiem pozostałych drużyn. Play-off to będzie wielki test dla trenera Przemysława Frasunkiewicza, który ma za sobą 20 lat doświadczeń jako zawodnik (w tym wiele razy w play-off), ale w walce o mistrzostwo jako trener debiutuje.

2. Polski Cukier Toruń

Jak słusznie podkreślają w Toruniu, to najlepszy sezon zasadniczy w historii tamtejszej koszykówki męskiej. Jest stabilizacja, szeroki skład, któremu niestraszne są nawet liczne kontuzje. Ekipa zdolna do zdobycia mistrzostwa Polski, dla mnie może nawet faworyt, ale na obwodzie słabsza niż Arka.

3. Stelmet Enea BC Zielona Góra

Świetni zawodnicy, doświadczona ekipa polsko-chorwacka okraszona niesamowitym Quintonem Hosleyem, a także mocny taktycznie międzynarodowy sztab trenerski – to atuty zielonogórzan. Sezon zasadniczy przeszli z jedną zaledwie wpadką, ale zagrali prawie 60 meczów i przez najbliższe tygodnie przekonamy się, czy to nie za dużo. Mogą wszystko – ale są chyba największą niewiadomą play-off.

4. Anwil Włocławek

Czwarte miejsce to słaby wynik jak na mistrza Polski, biorąc głównie pod uwagę to, że jest wynikiem wpadek u siebie ze znacznie słabszymi rywalami. Anwil ma jednak w składzie Ivana Almeidę, czyli zawodnika, który w pojedynkę może wygrać jeden czy dwa mecze w serii. Na miejscu jest system, są zawodnicy, jest koncepcja, ale przy podniesieniu poziomu przez rywali może to nie wystarczyć do trzeciego mistrzostwa.

5. Arged BMSlam Stal Ostrów Wielkopolski

Wicemistrzowie sprzed roku tym razem w rundzie zasadniczej przegrali tylko o jeden mecz więcej niż w 2017/2018, ale wylądowali aż o trzy pozycje niżej. Trener Wojciech Kamiński ma bardzo mocny skład i gwiazdę z importu, ale po przyjściu Caspera Ware’a drużyna zaczęła grać gorzej. Wygrała tylko jeden mecz z zespołami z czołówki i to na dodatek pierwszy – w piątej kolejce ze Stelmetem, kiedy w składzie był jeszcze niejaki Blake Hamilton. Wszyscy w Ostrowie wierzą, że play-off będzie ich, ale w sumie nie ma na to wielu argumentów.

6. MKS Dąbrowa Górnicza

Rewelacja sezonu, choć głównie z powodu przeciwności, które napotkała drużyna. Klub obniżył budżet przed tym sezonem, a i tak nie daje rady się z niego wywiązać. Praca trenerów z Jackiem Winnickim na czele i sportowe priorytety zawodników (część z nich gra za grosze, które i tak nie są wypłacane na czas), spowodowały, że MKS jest groźny dla każdego i wygrał z czterema z pięciu znajdujących się wyżej w tabeli. A na dodatek gra efektownie. Brawa.

7. King Szczecin

Kolejny klub z przeciwnościami losu. Trener Mindaugas Budzinauskas ciężko choruje i zdołał poprowadzić drużynę w dwóch meczach. Zastępujący go Łukasz Biela, wspomagany przez rozgrywającego (już prawie w stanie spoczynku) Macieja Majcherka, dokonali wielkiej rzeczy, awansując do play-off i wyprzedzając kilka drużyn mających równie wielkie aspiracje. King jest specyficzny, niczym Żalgiris Kowno niemal nie rzuca za trzy punkty, ale to tylko może być atutem w play-off, gdzie będzie niewygodnym rywalem.

8. Legia Warszawa

Awans z 16. miejsca w poprzednim sezonie to ogromny sukces. Jest nim także wprowadzenie na wyższy poziom wielu zawodników, także zagranicznych, z Omarem Prewittem na czele. To głównie zasługa trenera Tane Spaseva, ostrego nauczyciela, który zawsze da szansę. Legia ma swoje ograniczenia, ale zrobiła wiele, żeby w stolicy znów było zainteresowanie koszykówką. Na razie niewiele z tego wynika, ale może play-off rozrusza stolicę.

9. Polpharma Starogard Gdański

Trener Artur Gronek zbudował z grupy koszykarzy przeciętnych całkiem nieprzeciętną drużynę. Na początku sezonu żywiołowa i szybka gra dawała zwycięstwa, na koniec sezonu pozwoliła pokonać kluby z Torunia i Włocławka, ale do play-off zabrakło. Nie zmienia to faktu, że Polpharmę przyjemnie się oglądało, a kilku zawodników podziękuje trenerowi i klubowi za lepsze zarobki w przyszłym sezonie. To jedyna droga dla takiego klubu.

10. TBV Start Lublin

Wydawało się niemożliwe, żeby lublinianie znów nie weszli do play-off, a jednak. Trzeba to traktować w kategorii porażki, a przyczyną było to, że nie „przypilnowali” (w sensie sportowym) meczów z najgroźniejszymi rywalami ze środka tabeli, zaczynając od Legii u siebie w pierwszej kolejce. Fajnie się oglądało Joe Thomassona, świetnie że po chorobie dobrze grał Marcin Dutkiewicz, ale jestem bardzo ciekawy, jaki jest następny krok Startu.

11. HydroTruck Radom

Nieprzewidywalne okoliczności wygoniły z radomskiej koszykówki firmę Rosa i ten klub zaczyna niejako od nowa. Fajnie, że zadebiutował jako trener Robert Witka, który może w następnych latach osiągać sukcesy w tej roli podobne do boiskowych. Fajnie, że zagrało w Radomiu kilku świetnych obcokrajowców. Słabiej, że hali – która dałaby wielki impuls – na razie nie będzie, a także, że jeszcze nie wiadomo, co dalej, czyli na jaki poziom z nowym właścicielem i sponsorem klub wskoczy. Wypada życzyć powodzenia.

12. GTK Gliwice

Klub z największą liczbą krzesełek do wypełnienia, bo właściciel klubu liczy, że uda się niedługo zagrać choć jeden mecz w pięknej Arenie Gliwice na 15 tysięcy miejsce. Obecny skład zbudowany przez trenera Pawła Turkiewicza miał swoje ograniczenia, ale wygrał o jeden mecz więcej niż przed rokiem. Pozytywnej, radosnej, ofensywnej gry nie udało się jednak prezentować stale, czekam też na większe postępy gromadzonej w klubie młodzieży. Powinno to nastąpić w kolejnym sezonie.

13. Spójnia Stargard

Ciężki początek sezonu, a później ożywienie, które wprowadził po zmianie trenera Kamil Piechucki, a także wzmocnienia w końcówce sezonu, które dały oddech i utrzymanie. Tak się nie da budować sukcesu co roku, ale ogłoszono, że wielki sponsor wzmocni Spójnię. To świetna wiadomość, a nowa historia wicemistrzów Polski z 1997 roku zacznie się właśnie teraz.

14. AZS Koszalin

Patrzeć na ten klub w tym sezonie było przykro. Kilka razy w czasie sezonu dochodziło do przerw w trenowaniu z uwagi na zaległości finansowe, skład był łatany przypadkowymi ruchami, co powoduje, że po zakończeniu sezonu nie ma właściwie nic. Poza utrzymaniem, które daje nadzieję. Pozostaje westchnąć i liczyć, że AZS wróci na ścieżkę zawodowej koszykówki.

15. Trefl Sopot

Świetny sezon Łukasza Kolendy, który rozwija się znakomicie i robi postępy, jakich oczekiwałem. To jednak jedyny pozytyw tego, uratowanego rozpaczliwymi gestami i transferami, sezonu. Ile osób, tyle diagnoz, a mi się wydaje, że toksyczne osobowości w szatni i niemożność rozwiązania związanych z tym problemów przez trenerów, były najważniejsze. Kibice przychodzili do końca i to dla nich musi powstać w 2019 roku „nowy Trefl”.

16. Miasto Szkła Krosno

Czapki z głów przed Krosnem i jego klubem. Niestety, to co mają w poprzednich dwóch sezonach wystarczyło do 12. i 15. miejsca, a teraz nie wystarczyło do utrzymania. Fajnie, że byli w ekstraklasie, ale nie udało się ludziom z ambicjami, którzy kierują tym sympatycznym klubem, stworzyć prawdziwie ekstraklasowego budżetu. W końcu to przesądziło o decydujących porażkach, bo boisko nie dało się oszukać. Raz jeszcze brawa i powodzenia na drodze powrotnej do Energa Basket Ligi.

Adam Romański

YouTube

Pisanie jest przyjemne, ale nie da się ukryć, że teraz głównie jestem tutaj. Czyli na YouTube. Kanał #StudioAdRom Max.

Zapraszam tam, jeśli ktoś tu zbłądzi. Treści więcej i można słuchać robiąc coś innego.

Ale i tu wrócę, choć trzeba będzie niedługo przenieść całą zawartość poza likwidowanego bloxa.

Do zobaczenia.

Półmetek w PLK – ranking na koniec

Ta liga w tym sezonie mi się bardzo podoba! Mowa oczywiście o Energa Basket Lidze. Przeszliśmy szczęśliwie półmetek (15 kolejek plus kilka meczów), a ponieważ w tym sezonie transmitowane i komentowane są wszystkie mecze (rekordowo dużo w Polsacie Sport, reszta w Emocje TV), to obserwacji mam także więcej.

W związku z czym proponuję kilka optymistycznych zdań o każdym. W kolejności, która jest moim typowaniem tabeli na koniec rundy zasadniczej, czyli po 30 kolejkach.

Drobna uwaga: kolejność miejsc w obecnej tabeli podaję według bilansu zwycięstw i porażek (procent), a później według bezpośrednich meczów. Tak jest chyba najsprawiedliwiej.

    mój typ na koniec rundy zasadniczej: miejsce 1. Polski Cukier Toruń, obecnie w tabeli 1. miejsce, bilans 13-3

Podobno teraz „muszą”… No, niekoniecznie. Fakty są – owszem – dość przekonywujące. Wygrali już teraz z całą resztą „Złotej Piątki”, dołącza do nich znakomity (nie mam wątpliwości) Damian Kulig, a za chwilę wrócą po kontuzjach Łukasz Wiśniewski i Przemysław Karnowski (oby także Aleksander Perka). Potęga składu. Nie mam jednak przekonania, że jest to gotowy, stuprocentowo pewny skład na mistrza. Nie widzę tu na obwodzie megagwiazdy nie do zatrzymania, a takie dawały mistrzostwo Polski w ostatnich latach. Każdy z rywali z czuba tabeli będzie dla torunian groźny w play-off. Natomiast na rundę zasadniczą powinno wystarczyć w zupełności, także z powodów, o których poniżej (patrz: Anwil, Stelmet).

  1. Anwil Włocławek, obecnie w tabeli 4. miejsce, bilans 12-3

Włocławianie w tym momencie imponują wynikami w EBL (10 wygranych z rzędu), ale na pewno nie grą, zwłaszcza w Lidze Mistrzów. Mistrz Polski się męczy i pytanie brzmi, czy tylko z rywalami, czy także z samym sobą. Trener Igor Milicić może mieć wcześniej niż przewidywał powrót do grania raz w tygodniu (niestety!), co również wpłynie na dynamikę wewnątrz grupy. Ale kluczowe wydaje się jednak zrobienie porządku i porozdawanie ról w składzie, w którym jakby tłok się zrobił na obwodzie. Czy będzie to tylko ustawienie hierarchii, czy też zmiany personalne? Bez względu na wszystko Anwil będzie bardzo mocny w play-off, ale pogubi jeszcze jakieś punkty w kolejkach 16-30.

  1. Arka Gdynia, obecnie w tabeli 3. miejsce, bilans 12-3

Po ostatnim meczu padły słowa (trenera Przemysława Frasunkiewicza) o konieczności zmian w składzie, a z tego co słychać, może chodzić nie tylko o cenne uzupełnienie na pozycjach 3-4, ale i o niespodziewane pożegnanie. Arka to dla mnie drużyna pełna zagadek i intryguje mnie, czy wystrzeli w drugiej rundzie, czy też wszystko będzie zmierzało ku – czasami nieuchronnej – tzw. nauczce porażką dla świetnie zapowiadającego się trenera z małym doświadczeniem. Kluczowe będzie, jak Coach PF poprowadzi tę interesującą grupę ludzi w sytuacji koncentracji wyłącznie na lidze i narastającego stresu. Ja osobiście nie mam tu żadnych sugestii i mądrości, raczej czekam z otwartą buzią.

  1. Stelmet Enea BC Zielona Góra, obecnie w tabeli 2. miejsce, bilans 13-3

Niesamowity terminarz ma Stelmet na drugą rundę EBL. 7 wyjazdów do sześciu drużyn z dołu tabeli (plus Arka), a u siebie cała czołówka (poza Arką). Można w zasadzie wszystko wygrać, ale można też sporo przegrać. A do tych 14 spotkań w lidze jeszcze do rozegrania zostało aż 15 (!) meczów w lidze VTB. Co za dawka! Na dodatek na teraz w zespole i klubie nikt – zdaje się – nie prezentuje przekonująco ładnej „happy face”. Wyjechał Eric Griffin, pozostają luki w składzie, o kilku zawodnikach krążą wieści, że są dostępni do przejęcia dla innych… Czy ten zespół można przebudować jeszcze teraz? Będę zdziwiony, jeśli będzie zmiatał rywali w marcu i kwietniu…

  1. BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski, obecnie w tabeli 5. miejsce, bilans 10-5

Dwa lata temu brązowa później Stal miała w połowie sezonu bilans 8-8. Rok temu srebrna później Stal miała w połowie sezonu… także bilans 8-8. Aż trudno uwierzyć, że teraz jest w tym samym momencie znacznie lepiej, choć również z Ostrowa Wielkopolskiego dopływa ostatnio więcej nerwowych wibracji niż radości. Słychać też jednak, że trwa poszukiwanie przełomowych wzmocnień (dużego kalibru). A przecież skład BM Slam Stali i tak moim zdaniem jest najmocniejszy, jaki od lat (może nawet od czasów brązowej Polonii Warszawa sprzed prawie 20 sezonów) ma do dyspozycji trener Wojciech Kamiński. To może być znów medalowa ekipa, ale czy uda się dogonić lekko odseparowaną resztę „Złotej Piątki”? Dużo zależeć będzie od gry na wyjazdach, a na liście podróży są nie tylko Zielona Góra i Włocławek, ale także m.in. Radom, Starogard Gdański, Koszalin i Sopot.

  1. Polpharma Starogard Gdański, obecnie w tabeli 6. miejsce, bilans 9-6

Może tak być, że o szóstym miejscu rozstrzygnie ostatnia kolejka i mecz Polpharma – Legia. Stawiam na Polpharmę tuż za „Złotą Piątką”, gdyż wydaje mi się, że siła koncepcji szybkiego grania i komfort zawodników się nie zmieni, a wpadki, jeśli nawet będą, to nieliczne – tak jak dotąd. Co pozwoli zachować wysokie miejsce i postraszyć w ćwierćfinale jednego z faworytów. Powrót Thomasa Davisa po kontuzji powinien załatać kilka luk, które były widoczne choćby przed chwilą w meczu w Warszawie.

  1. TBV Start Lublin, obecnie w tabeli 9. miejsce, bilans 7-8

Od Startu zaczyna się dla mnie ligowa grupa środka pełna tajemnic, w której wszystko jest możliwe. Lublinianie mają obecnie jednego z najbardziej niesamowitych kreatorów w lidze, Joe Thomassona, i coraz lepiej funkcjonującą grupę wsparcia na każdej pozycji. Decydujące będzie sześć najbliższych meczów, bo mogą wygrać nawet je wszystkie, albo zmarnować tę szansę i zakopać się w przeciętności. Zobaczymy.

  1. Legia Warszawa, obecnie w tabeli 8. miejsce, bilans 8-7

Trwają poszukiwania uzupełnień, które pozwolą się utrzymać w ósemce. Ostatni mecz z Polpharmą pokazał, że Legia potrafi zagrać świetnie nawet bez poprawek w składzie i to w osłabieniu. Gra mądrze, a najlepiej czuje się w swojej ciasnej hali, gdzie rozegra jeszcze osiem meczów. A na Bemowo z tuzów przyjeżdża już tylko Arka i to powinno pomóc w osiągnięciu celu.

  1. King Szczecin, obecnie w tabeli 10. miejsce, bilans 6-9

Z wielkim bólem serca, a wręcz rozdarciem, umieszczam tu Kinga. To niemożliwe, ale chciałbym móc cofnąć czas i zobaczyć, jak ten zespół od początku sezonu dzień po dniu poprowadziłby trener Mindaugas Budzinauskas, który walczy z chorobą. King zrobił wszystko jak trzeba w tej trudnej sytuacji, ale tej luki nie sposób było zapełnić. Trzeba będzie coś powygrywać na wyjazdach, żeby powalczyć o play-off, na co tę drużynę na pewno stać. Zwłaszcza gdyby doszło do wzmocnienia, co ponoć niewykluczone. Straty z „rundy jesiennej” są jednak chyba zbyt duże.

  1. MKS Dąbrowa Górnicza, obecnie w tabeli 7. miejsce, bilans 9-7

Też z bólem serca, bo pracę trenera Jacka Winnickiego i grę całej ósemki zawodników, która została mu w zasadzie do dyspozycji, oceniam bardzo wysoko. Jednak pewnych rzeczy nie da się zamaskować, a nie mam pewności, czy w tym zespole do końca sezonu będzie więcej uzupełnień niż ubytków. W każdym razie, gdybym budował drużynę EBL, chciałbym w niej mieć Mathieu Wojciechowskiego i Bena Richardsona.

  1. HydroTruck Radom, obecnie w tabeli 11. miejsce, bilans 5-10

Przed sezonem czekałem na rozwój Szymona Szymańskiego, Filipa Zegzuły, Mateusza Szczypińskiego i Wojciecha Wątroby, ale dwóch pierwszych w składzie HydroTrucka nie ma, a dwaj ostatni raczej szans dostawać będą coraz mniej. Ex-Rosa wzmocniła się ostatnio solidnymi graczami (Duda Sanadze, Jakub Parzeński) i nie zdziwię się, jeśli w marcu będziemy analizować, czy ma szansę na play-off. Stawiam, że to się jednak nie uda. Szkoda, że nagle zrobiło się daleko do nowej hali. Życzę zdrowia i powodzenia Romanowi Saczywce, wielkiemu dobrodziejowi radomskiej koszykówki, który obecnie ma ważniejsze sprawy na głowie.

  1. AZS Koszalin, obecnie w tabeli 13. miejsce, bilans 4-12

Pozytywny i ofensywny basket w wykonaniu zespołu pod ręką trenera Marka Łukomskiego powinien wystarczyć do wygrywania najważniejszych dla AZS meczów, czyli tych z bezpośrednimi rywalami z dołu tabeli. Koszalinianie jednak mają za mało takich meczów u siebie, żeby pójść jeszcze bardziej w górę tabeli. Nie mam przekonania, że na wyjeździe zagrają zawsze tak, jak ostatnio w Sopocie. Przyznam też szczerze, że mimo wielkiej sympatii z małym niepokojem czekam na powrót do Polski Toreya Thomasa, ostatnio w Tunezji. Oby potrafił znów czarować tak, jak przed laty.

  1. Trefl Sopot, obecnie w tabeli 15. miejsce, bilans 3-12

Kilka osób ostatnio pytałem, czy rozumieją, dlaczego Trefl z takim składem gra tak słabo. Co ciekawe odpowiedzi dostałem fachowe, ale… niemal kompletnie inne od każdego rozmówcy. Można więc uznać, że przyczyn jest wiele. Trefl słabo broni, fatalnie biega do obrony i ma problemy z ustaleniem hierarchii w zespole. Na dodatek wygląda na to, że nie znaleziono dobrego pomysłu na wykorzystanie nietypowych umiejętności potencjalnego lidera, czyli Pawła Leończyka. Trwa poszukiwanie wzmocnienia na obwodzie, ale ja czekam najbardziej na odpowiedź, jaki sposób na wygrywanie ma z tą ekipą inteligentny i spokojny trener Jukka Toijala. Terminarz Trefl ma bardzo ciężki, ale stawiam, że jednak nastąpi przełamanie na plus, i to z większym niż dotąd udziałem Łukasza Kolendy. Do utrzymania wystarczy.

  1. GTK Gliwice, obecnie w tabeli 12. miejsce, bilans 5-10

Drużyna zagadka. Skład zachęca do szybkiej gry a la Polpharma, ale nie mam pewności czy trener Paweł Turkiewicz do końca tego chce. Zresztą w kilku meczach biegając szybko ta drużyna podłożyła sobie nogę. Powstaje pytanie, czy w takiej sytuacji biegać jeszcze szybciej, czy też próbować czegoś zupełnie innego. Sam nic nie wymyślę, więc przyglądać się będę dokładnie. GTK bym widział dużo wyżej, gdybym zobaczył w końcu mecz, w którym cała ta interesująca gromadka grałaby w jednej orkiestrze. I na dodatek tę samą piosenkę.

  1. Spójnia Stargard, obecnie w tabeli 16. miejsce, bilans 3-12

Przedziwny zespół. Czasami gra tak, że płakać się chce, a nagle wygrywa we Włocławku, przegrywa jednym punktem w Gdyni i po dogrywce w Ostrowie. Doceniam atuty pełnego przeciwieństw duetu trenerskiego Krzysztof Koziorowicz – Kamil Piechucki, siłę lokalnego środowiska koszykarskiego (z kibicami włącznie) i atuty amerykańskich graczy obwodowych, ale chyba już w Spójni wielkich wzmocnień nie będzie. Pozostaje pytanie, czy w tej sytuacji plusów wystarczy do wyprzedzenia kogokolwiek. Stawiam, że minimalnie tak.

  1. Miasto Szkła Krosno, obecnie w tabeli 14. miejsce, bilans 3-12

Spadku nikomu nie życzę i doceniam to, co z niskim budżetem w Krośnie robią już trzeci sezon. Także to, że Miasto Szkła pokonało do tej pory i Trefla, i Spójnię, czyli największych rywali w walce o utrzymanie. Ale jednak to krośnian widzę tu, na końcu, głównie z powodu braku perspektyw na przełomowe wzmocnienie składu i konieczności wyjazdu na najważniejszy mecz do Stargardu. No chyba, że Jabarie Hinds teraz w każdym meczu będzie rzucał po 38 punktów…

Aby sobie przypomnieć, jak typowałem przed sezonem, wystarczy kliknąć tu: http://adrom.blox.pl/2018/10/Subiektywny-ranking-przedsezonowy-Energa-Basket.html. Parę rzeczy fajnie się dzisiaj czyta! 🙂

 

Chwila ciszy przeciw agresji w sporcie

Śmierć Prezydenta Pawła Adamowicza mną wstrząsnęła. Po ludzku. Także dlatego, że taki tragiczny los może – jak się okazuje – spotkać każdego z nas, w tym świecie pełnym złych emocji.

Unikam wpisów i wypowiedzi o polityce, bo jestem człowiekiem sportu. Politykę i sport mieszać trzeba jak najrzadziej.

Więc te kilka słów też nie jest o polityce.

Jest o agresji, o mowie nienawiści w sporcie.

Nie ma jej? Jest. Mnóstwo. Bardzo często. Cały czas.

Czasami nie wprost. Dla mnie nawet pozornie niewinne „na kolana!” jest już o krok za daleko. Z niesmakiem słucham tego hasła w halach, a zdarzało się, że czytałem nawet we wpisach oficjalnych klubowych mediów. Nie! Nie ma w tym szacunku dla rywala. Jest chęć upokorzenia.

Co jeszcze? Agresja werbalna wobec sędziów, kibiców innych drużyn, rywali, samych zawodników. Ale także nas – komentatorów, na przykład po słowach ocenianych jako rzekomo nieobiektywnych. Nie spotkaliście się? „Oberwał łokciem? Należało mu się”. „Gdybym go spotkał, to bym mu wytłumaczył inaczej”. „Ktoś mu kiedyś krzywdę zrobi”. „Takiego to tylko po pysku lać”. „Od lat szkodzi”. „Powinno się go wyeliminować ze sportu”. „Czekam aż wreszcie zniknie z naszej dyscypliny”…

Czytane, pisane i mówione… Takich słów pada tu i ówdzie bez liku…

Myślicie, że to niewinne? NIE!

Zawsze pamiętajmy, że cokolwiek powiemy/napiszemy do drugiego człowieka, może trafić do kogoś, kto tego nie zrozumie lub kto zrozumie to inaczej. Jak wezwanie. Jak wyzwanie. Jak usprawiedliwienie dla przyszłych czynów.

I w najbardziej ekstremalnym zbiegu okoliczności upokorzy. Albo uderzy. Może nawet zabije. Bo jest pełen emocji, bo jest skrzywdzony, bo jest pogubiony emocjonalnie czy zdrowotnie…

Dlatego mówię wielkie NIE dla werbalnej przemocy w sporcie.

Dlatego zawsze będę dziękował wszystkim po meczu. I dlatego zawsze będę gratulował i wygranym, i przegranym. Nawet nie „pokonanym”. Tylko właśnie chwilowo – po tym meczu – „przegranym”.

O tym pamiętajmy – proszę – w te smutne ciche dni. Niech o tym szacunku należnym dla każdego człowieka – w tym każdego człowieka sportu – nam przypomina straszny los Prezydenta Pawła Adamowicza.

Zanim będzie za późno.

Subiektywny ranking przedsezonowy Energa Basket Ligi 2018/2019

Koniec lenistwa! Pora na nowy sezon!

Jak co roku, tuż przed rozpoczęciem sezonu, zapraszam do zapoznania się z moim prywatnym i subiektywnym rankingiem klubów Energa Basket Ligi w drodze do mistrzostwa Polski 2019. Oczywiście wszystko w 16 optymistycznych akapitach. I mając w pamięci, że każde przewidywanie musi być błędne, ale liczy się tylko to opublikowane. 🙂

  1. Polski Cukier Toruń

Kontynuacja i korekta w składzie oraz przyjście Przemysława Karnowskiego zachęciły mnie do ryzykownego ruchu, jakim jest na pewno postawienie na szczycie rankingu drużyny z Torunia. Ważne będzie zapowiadane wzmocnienie na obwodzie w połowie sezonu, ale nawet i bez niego Polski Cukier wygląda naprawdę świetnie.

  1. Anwil Włocławek

Włocławianie mają znów znakomity skład i świetnego trenera, ale – nie będę tu oryginalny – brakuje mi do mistrzowskiego poziomu tu charyzmy Ivana Almeidy oraz obronnego terroru Quintona Hosleya, ale także podkoszowej solidności Pawła Leończyka. Oczywiście, też możliwe są korekty w trakcie sezonu, ale tym razem stawiam na innego mistrza.

  1. Stelmet Enea BC Zielona Góra

Duży wpływ na wynik dawnego mistrza w nadchodzącym sezonie będzie miała gra w rosyjskiej lidze VTB. Będą z tego spore pozytywy, nie można o tym zapominać, ale jednak 26 meczów w dalekiej Rosji (i okolicach) to dawka zbyt mocna. Ciekaw jestem, czy proces zmniejszania roli polskich zawodników w tym zespole (wyjątek: Michał Sokołowski), będzie z korzyścią czy wręcz przeciwnie?

  1. Arka Gdynia

Sensacyjny powrót do europejskiego basketu i znaczące wzmocnienie składu to dobre informacje. Ten sezon to będzie też wielki test dla trenera Przemysława Frasunkiewicza. Dawne Asseco ma bardzo mocny fizycznie skład i kilka indywidualności, więc może sięgnąć nawet po mistrzostwo Polski, ale… według mnie jeszcze nie teraz.

  1. BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski

Uważam, że to może być nawet i najlepszy skład, jaki w swojej karierze miał do dyspozycji trener Wojciech Kamiński. Jednak i tak może nie starczyć do medalu. Każde miejsce w czwórce, a nawet w finale, mnie jednak nie zdziwi.

  1. King Szczecin

Wielka tragedia trenera Mindaugasa Budzinauskasa, który zmaga się z nowotworem, to ogromny cień na tej drużynie, która może być bardzo wysoko. Oby Litwin szybko wrócił do zdrowia. Z mniej ważnych spraw: jestem bardzo ciekaw powrotu do Polski z samego Żalgirisu Kowno centra Martynasa Sajusa, a także występów Jakuba Schenka, bardzo chwalonego za grę w kadrze B.

  1. TBV Start Lublin

W Lublinie niemal pełna kontynuacja, choć chyba godnego następcy efektownego Chavaughna Lewisa nie udało się znaleźć (jeszcze?). Wiele zależy od tego, jak dobrzy i jak zdrowi będą podstawowi zawodnicy z polskimi paszportami: Marcin Dutkiewicz, Mateusz Dziemba i Kacper Borowski. Stawiam na pierwszy play-off dla Startu w historii!

  1. Trefl Sopot

Doświadczenie mówi, że nie powinienem zbyt wiele pisać o 19-letnim rozgrywającym Łukaszu Kolendzie, ale… co ja poradzę, że na żadnego polskiego zawodnika od lat tak nie czekałem, jak na MVP Dywizji B Mistrzostw Europy U20. Dotarły do mnie głosy z Sopotu, że mocno chcą na niego stawiać, ale boją się, że wtedy Trefl mógłby walczyć tylko o utrzymanie. Ja mam tezę odwrotną: jeśli nie będą na niego stawiać, to mogą walczyć o utrzymanie, a Kolenda ze swoimi talentami może ich zaprowadzić do ósemki. Zwłaszcza że rozgrywający Ian Baker i powrót do Sopotu Pawła Leończyka, a także ciekawe „wzmocnienia przez odejścia” zapowiadają świetny sezon.

  1. MKS Dąbrowa Górnicza

Nie wierzę w to, że drużyna prowadzona przez Jacka Winnickiego mogłaby być poza play-off. A jednak mi się nie mieszczą. MKS ma świetnych Amerykanów i kolejnego ekscytującego debiutanta (Jakuba Kobela), ale wąsko jest w budżecie i w składzie. Każda kontuzja to będzie horror. A niestety – tfu, tfu! – w MKS zawsze było ich sporo. Oby ten trend się skończył, to może i seria występów w play-off będzie trwać.

  1. Legia Warszawa

Warszawiacy wyglądają najlepiej z siedmiodrużynowej „grupy pościgowej”, która walczy o uniknięcie spadku i marzy o play-off. Co prawda w składzie do ostatniego dnia przed sezonem trwała żonglerka, ale są w tej drużynie naprawdę dobrzy koszykarze, nawet z doświadczeniami w Eurolidze. Ani trochę się nie zdziwię, jeśli zagrają w play-off.

  1. GTK Gliwice

Dziwne odczucia mam wobec tej drużyny. Myślę, że mogą być wysoko i grać bardzo dobrze, ale im dłużej patrzę w skład, tym więcej wątpliwości. Są bardzo młodzi, czy to im nie przeszkodzi? Trener Paweł Turkiewicz długo czeka na swoją szansę na ponowną walkę na wielkiej scenie, a w Gliwicach scenę (halę!) mają największą w Energa Basket Lidze. Na razie będą grali „w drzwiach obok”, ale i tam jest sporo miejsca na fajną koszykówkę. Mówią, że Riley LaChance ma papiery na dużą koszykówkę, więc od niego zaczniemy obserwację.

  1. Polpharma Starogard Gdański

Mam wielką wiarę w umiejętności trenerskie Artura Gronka, więc za to nazwisko od razu kilka pozycji w górę. Ale łatwo nie będzie. Skład ma wiele luk, więc będzie sporo pola do popisu dla jednego z dwóch tylko obecnych trenerów EBL, którzy mają w dorobku tytuł mistrza Polski jako główny. Liczę na fajny powrót do ligi Pawła Dzierżaka i Filipa Struskiego oraz dalszy rozwój Daniela Gołębiowskiego.

  1. Rosa Radom

Planowy – jak sądzę – zjazd w dół drużyny, która niedawno walczyła z powodzeniem z najlepszymi w Polsce. Miejsca Michała Sokołowskiego nikt nie zajął, ale jako pasjonat młodych wschodzących gwiazd z uwagą będę patrzył na to, jak wykorzystają nadarzającą się okazję Mateusz Szczypiński, Szymon Szymański, Filip Zegzuła i Wojciech Wątroba. Najważniejsze pytanie jest takie: czy Robert Witka będzie równie świetnym trenerem od razu po zejściu z boiska, co jego przyjaciel Przemysław Frasunkiewicz? Rosa wróci do góry, dla mnie to pewne, ale chyba nie w tym sezonie.

  1. AZS Koszalin

Trener Dragan Nikolić ściągnął Papicia, Tejicia i Radulovicia, a ja akurat uważam, że czas na takie budowanie zespołów w Energa Basket Lidze się skończył. AZS ma niewiele atutów, a nic nie zapowiada, żeby udało się tym razem rozwinąć talenty Macieja Kucharka czy Marka Zywerta, którzy powinni tu być najważniejsi. Obym się mylił, a bardzo możliwe, że się mylę, bo żadna koncepcja w Koszalinie się nie utrzymała w ostatnich 10 latach dłużej niż kilka miesięcy. Łatwiej więc byłoby tu po prostu zostawić puste miejsce.

  1. Miasto Szkła Krosno

Nie mam zaufania do zawodników z zagranicy, którzy tym razem pojawili się w Krośnie, stąd tylko tak niska pozycja. Za to fajnie, że swoje szanse otrzymają w dużym wymiarze Filip Put, Paweł Krefft, Maciej Bojanowski oraz przede wszystkim kandydat do reprezentacji Polski, wielki center Adrian Bogucki (19 lat, 215 cm). Krosno i okolice to jedne z najpiękniejszych dla mnie miejsc w Polsce, więc życzę kompletnego zaprzeczenia mojemu typowi na 15. miejsce.

  1. Spójnia Stargard

W przypadku tego nowego zespołu w Energa Basket Lidze sprawa jest prosta. Mówi się, że od stycznia wejdzie bogaty sponsor i wiele się zmieni na lepsze. W związku z tym spokojnie mogę ustawić Spójnię z bardzo koszykarskiego od lat Stargardu na ostatnim miejscu w moim optymistycznym rankingu, zastrzegając, że to miejsce wyłącznie do 31 grudnia 2018 roku. A potem wszystko się zmieni.

W sezonie 2018/2019 zapraszam na wszystkie mecze Energa Basket Ligi do Polsatu Sport (zawsze w sobotę i niedzielę od 12.30), IPLA.tv oraz Emocje.tv. Każdy mecz z komentarzem, żyjemy emocjami! Do zobaczenia także na #plkpl na Twitterze.

Jesteśmy słabi i od tego zacznijmy

Ten wpis miał powstać od razu po EuroBaskecie 2017, bo jest niejako podsumowaniem tego turnieju w wykonaniu koszykarskiej reprezentacji Polski. Wtedy jednak było tyle pracy, tyle rzeczy, które trzeba było zrobić – z poczucia obowiązku choćby – że z tygodnia na tydzień był odkładany. Aż przyszedł moment, w którym Polska gra z Węgrami kolejny mecz reprezentacyjny o punkty…

Nie sądzę, żeby po piątkowym meczu w Bydgoszczy cokolwiek z tego, co napiszę poniżej stało się nieaktualne, ale wypada skończyć to pisanie, które zacząłem na początku września, przed kolejną akcją reprezentacji.

Najpierw kilka zdań o sobie i moim sposobie myślenia. (KOGO TO NIE INTERESUJE, NIECH PRZEJDZIE DO MERITUM – JAKIEŚ 7 AKAPITÓW DALEJ)

Od 30 lat – mniej więcej od czasu, kiedy grany był ten świetny mecz przypomniany przez Łukasza Ceglińskiego tutaj – jestem w koszykówce. Grałem, prowadziłem jakieś amatorskie drużyny, sędziowałem, pisałem, mówiłem, organizowałem, rozmawiałem o małych i dużych problemach – nieustannie. Prowadzę archiwum, pasjonuję się, dużo czytam i oglądam, dlatego też uważam, że mam podstawy do wypowiadania się. Zainteresowanie koszykówką wprowadziło mnie w chęć poznania detali, więc choć nie jestem profesjonalistą w wielu dziedzinach basketu, jak marketing czy praca trenera, to jednak wiem o nich wystarczająco wiele.

Nie oznacza to w żadnym stopniu, że ktoś, kto ma mniejsze doświadczenie lub zna koszykówkę mniej lub jednostronnie, nie może się wypowiadać. Może a nawet musi. Dyskusja jest potrzebna. Piszę to po to, żeby oszczędzić czasu na zbędne moim zdaniem dyskusje na temat „piszesz o czymś, na czym się nie znasz”. Znam się wystarczająco, żeby z Tobą podyskutować.

Będą tu także użyte nazwiska i przykłady, ale wyłącznie jako przykłady. Ja nikogo nie potępiam i nie atakuję. Jeśli krytykuję czyjąś drogę, wybory lub stwierdzenia, to nie znaczy, że potępiam jego jako osobę. Popieram, wspieram, kibicuję i będę propagował do końca dni moich każdego, kto kocha koszykówkę, ma dla niej pasję i pracuje dla niej (lub tylko jej kibicuje).

Dalej. Żadne z zawartych tu tez i wniosków nie są „na pewno”, „nieomylne” czy „nie do dyskusji”. Niektóre są z wykrzyknikami i ostre. Być może będę chciał ich bronić w dyskusjach, bo są przemyślane. Ale każdy ma prawo stwierdzić, że są niesłuszne, się z nimi nie zgadzać. Na nikogo nie będę z tego powodu nastawał. Z przyjemnością poczytam przeciwstawne myśli, z zaciekawieniem będę dyskutował.

Nie pogodzę się jednak z tekstami typu „typowe myślenie z ulicy Ciołka”, „niech on już lepiej zamilknie, bo od lat psuje koszykówkę” itp. Takich „mądrali” będę blokował na Twitterze i ignorował w życiu. Koszykówka potrzebuje myślenia i dyskusji, a nie wszechwiedzących, bezmyślnych poglądów powtarzanych od 10 czy 20 lat. Bo ona się zmienia nieustannie, świat się zmienia i my też się zmieniamy.

I jeszcze. Komentuję mecze w Polsacie (nie tylko koszykówki), za co nieustannie jestem losowi i ludziom wdzięczny. To wspaniała przygoda. Drugą jest praca w Polskim Związku Koszykówki. Szefuję tam Wydziałowi Rozgrywek, z czteroosobowym zespołem organizujemy i pilnujemy porządku w BLK, 1LK, 1LM i 2LM oraz ogólnopolskich rozgrywkach 2LK, 3LM i młodzieżowych. Mogę powiedzieć, że w sumie do tej pracy przygotowywałem się całe życie, mniejsza o szczegóły. Wyobrażam sobie, że mogę w tym miejscu pracować do końca życia, ale wiem też, że może się zdarzyć, że przestanę tam pracować niedługo. Wcześniej podobne rzeczy robiłem w PLK, udało się przez te siedem lat przeprowadzić dużo zmian, ale też wiele moich pomysłów w kluczowych sprawach koszykówki (żeby nie powiedzieć prawie wszystkie, z których dużą część nadal uważam za słuszne) zostało odrzucone przez Zarząd PZKosz, który rządzi związkiem.

Czasami brak akceptacji powoduje irytację i emocje, ale zawsze przychodzi refleksja, że to wszyscy ludzie koszykówki poprzez WZKosze i walne zgromadzenie wybrali taki a nie inny Zarząd PZKosz i to on ma zawsze rację. Mówię to bez ironii. Ja tylko podrzucam myśli i z tym mi dobrze. Ja nie aspiruję do stanowisk, nie mam w planach walki o prezesury itp., to co piszę i mówię nie ma charakteru programu wyborczego. Każdy może sobie wziąć kawałek i całość do swojej dyspozycji i nawet twierdzić, że to jego. Interesuje mnie tylko pożytek koszykówce. Dla każdego jestem do dyspozycji, jeśli chciałby posłuchać lub coś opowiedzieć.

I jeszcze jedno. Do każdego zdania poniżej można sobie dopisać „według mnie”. Jeśli piszę np., że „świat jest dobry”, to nie oznacza pewności, że jest, tylko że taka jest moja opinia. Nie będę tego dopisywał w każdym wierszu.

I ostatnie – ten tekst jest o koszykówce mężczyzn, bo to środowisko znam lepiej. Wybaczcie.

Po tych wstępach mogę przystąpić do meritum.

 

MERITUM CZĘŚĆ 1, czyli rozczarowanie

Dla przypomnienia. Graliśmy w ramach EuroBasketu 2017 na przełomie sierpnia i września pięć meczów w Helsinkach. Wygraliśmy wysoko z Islandią. Przegraliśmy 81:90 ze Słowenią, z Finlandią 87:90 po dwóch dogrywkach, z Francją 75:78 i z Grecją 77:95. Nie wyszliśmy z grupy.

Kiedy patrzę na te wyniki teraz, to powiedziałbym, że są na papierze całkiem niezłe. Słoweńcy wygrali ten turniej, z mocnymi Finami i Francuzami przegraliśmy dramatyczne mecze, długo prowadząc, także z Grecją było długo nieźle…

Ale nie, nie i NIE!

Nie było nieźle. Było źle i to bardzo. Nie do przyjęcia źle. Graliśmy słabo, nie wykorzystaliśmy szans i byliśmy jednym wielkim rozczarowaniem.

Co więcej, po porażce z Finlandią, w którym to meczu popełniliśmy fatalne błędy w końcówkach (czwartej kwarty i dogrywek), ja – wieloletni optymista, kibic, pasjonat – się złamałem i przestałem wierzyć. Wszystkie emocje wyparowały. Spokojnie oglądałem mecze z Francją i Grecją, wiedząc – nawet gdy graliśmy dobrze i prowadziliśmy – że i tak to zepsujemy (słowo ostrzejsze wycięto) i przegramy. I co najgorsze – tak się dokładnie stało.

Uświadomiłem sobie niestety, że ja to wszystko widzę kolejny raz. Na różnych poziomach (EuroBaskety, eliminacje do nich, nawet turnieje o utrzymanie w eliminacjach), to samo się ciągle powtarza od „moich” (w koszykówce) 30 lat.

1991 wygrywamy z Bułgarią, ale najważniejsze mecze przegrywamy.

1993 pokonujemy supermocną Litwę, a potem wszystko w łeb, a chwilę później Słowacja nas spycha do piekła, czyli nie gramy nawet w eliminacjach do EuroBasketu 1995.

1997 awansujemy na EuroBasket w stylu desperatów, ogrywamy tam znakomicie Chorwatów i Niemców, a później marnujemy ćwierćfinał, a co gorsza szansę na grę w mistrzostwach świata, a później trzy razy z rzędu mając świetnych (jak się wydaje) koszykarzy nie wchodzimy do kolejnych EuroBasketów.

2004 boom na kosza nadal wielki, chcemy wygrywać z Francją i Słowenią, a za rok gromi nas Szwecja i Holandia, więc Marek Pałus musi wybłagać w FIBA dziką kartę, żebyśmy w ogóle mieli gdzie grać przez następne trzy lata.

2009 robimy EuroBasket w Polsce, znów wygrywamy z Litwą, a potem w kiepskiej atmosferze tracimy kolejne szanse na epokowy awans do ćwierćfinału.

2011 gramy świetnie w osłabionym składzie, straszymy Hiszpanię i ogrywamy Turcję – żeby przepaść na Wielkiej Brytanii.

2015 gramy znów dobrze, przegrywamy mecz nie do przegrania z Izraelem i potem już nie ma co zbierać z Hiszpanią.

I tak ciągle. Ciągle nam się wydaje, że już zaraz, za chwilę, a tu zawsze w najważniejszym momencie jest przegrana. Zmieniają się selekcjonerzy, zmieniają się zawodnicy, a porażki zostają. Jesteśmy niestety w sposób powtarzalny słabi. Nie umiemy wygrywać w koszykówkę. Taka jest prawda.

Ale co najważniejsze – nie mam żadnych pretensji do zawodników, a małe do trenerów. Oni we wszystkich tych przypadkach dali z siebie wszystko, zagrali na swoim poziomie, zrobili wiele, może wszystko, żeby wygrać.

Ale znów przegrali.

Dlaczego?

Zanim odpowiem, co moim zdaniem jest główną przyczyną. Kilka akapitów o wątkach pobocznych związanych z EuroBasketem 2017.

 

MERITUM CZĘŚĆ 2, czyli wątki poboczne EuroBasketu

To są naprawdę z mojego punktu widzenia drobiazgi, ale warto je poruszyć, bo one poruszały przez ostatnie trzy miesiące koszykarską publiczność.

Pierwsza sprawa – wątek trenera Mike’a Taylora. Czy jest nieudacznikiem? Czy słabo poprowadził Polaków? Czy z innym trenerem byłby przełom?

Moim zdaniem odpowiadając na powyższe pytania twierdząco, oszukujemy się. Skoro Taylor byłby winny, to oznaczałoby, że z polską koszykówką jest całkiem dobrze (skoro inny trener by zrobił sukces). Atak na Taylora to ściema. Skoro lepszy trener dałby dobry wynik, to należy uznać, że PZKosz w zasadzie popełnił tylko jeden zasadniczy błąd – z trenerem.

A jest moim zdaniem odwrotnie. To przy trenerze popełniliśmy najmniejszy błąd. Dał wiele, uważam go za dobrego fachowca, ale wszystkiego nie był w stanie naprawić.

Oczywiście, to go w żadnym sensie nie broni, bo wyników nie było. Zawsze może być lepszy. On sam, czy jego ewentualny zastępca czy następca. Ale w żadnym wypadku to nie jest pierwszorzędny problem. I dlatego dość o tym.

Druga sprawa – jak można ocenić występy A.J. Slaughtera jako porażkę? Rozumiem zarzut, że to nie Polak, że „kupiony” został do reprezentacji itp. Zostawiam to na boku, nie ma dla mnie większego znaczenia w tym momencie, o czym innym chcę dyskutować. Natomiast czysto sportowo niestety można go ocenić tylko jako „brak oceny”. Nie zagrał z powodu kontuzji w najważniejszych momentach dla tego turnieju – w końcówkach z Finlandią oraz z Francją i Grecją. A on właśnie po to był w kadrze, żeby wygrać takie końcówki i takie mecze. Nie zawiódł, bo nie grał. A właśnie jego umiejętności brakowało najbardziej w tych trzech momentach.

Trzecia sprawa – przy całym szacunku do umiejętności innych rozgrywających, których na EuroBaskecie nie było, uważam za sensowny pomysł Mike’a Taylora, żeby postawić na układ bez rozgrywającego jako opcję 3 w układaniu rotacji (po graniu z Koszarkiem i po graniu ze Slaughterem). Nasza gra nie wyglądała źle z Mateuszem Ponitką jako nominalnym rozgrywającym, a pozwalała nam tworzyć przewagi w ataku i nie odstawać w obronie. Uważam, że to nie było powodem porażek.

I raz jeszcze w tym momencie – nie mam żadnych pretensji ani uwag do zawodników.

 

MERITUM CZĘŚĆ 3, czyli polscy trenerzy

W tym temacie upatruję największego problemu i tu najwięcej jest do zrobienia.

Polscy trenerzy.

Poziom szkolenia.

Kłopot z tym jest w zasadzie w Polsce w każdej dyscyplinie. Nie ma się nad tym co rozwodzić. Widać to jak na dłoni, Polacy nie pracują za granicą ani w piłce nożnej, ani w siatkówce, ani w piłce ręcznej, ani w hokeju, ani w koszykówce. Incydentalnie pracują, żeby być ścisłym. Mam wrażenie, że po części jest tak dlatego, że to co było postępowe w polskim sporcie (na bazie AWF?) w latach 70. i niekiedy 80. (kiedy nasi trenerzy byli poszukiwani poza Polską), dzisiaj jest wsteczne i dawno nieaktualne. A my po części zostaliśmy tam.

Wracając do koszykówki.

Zbudujmy tę tezę piętrowo.

PIĘTRO 1. Polscy koszykarze są słabi, gdyż polscy trenerzy są słabi.

PIĘTRO 2. Polscy trenerzy są słabi, bo nie mają warunków do pracy (płace!), ale mimo wszystko nie tylko.

PIĘTRO 3. Polscy młodzi zawodnicy wyjeżdżają się szkolić za granicę, bo polscy trenerzy są słabi, przez co polscy trenerzy nie mają bodźców do rozwoju i nadal są słabi.

Zacznijmy więc od słabości polskich trenerów jako takiej.

Dowodów jest wiele.

Ten najnowszy to właśnie przyczyna porażek Polaków w EuroBaskecie 2017.

Śmiem twierdzić – to olśnienie spadło na mnie właśnie po meczu z Finami – że my przegrywamy mecze koszykarskimi fundamentami. Podstawami. Których nasi koszykarze w przerażającej większości nie wykazują w kluczowych momentach.

Prostymi podaniami.

Brakiem umiejętności minięcia rywala.

Pudłami spod kosza.

Absurdalnymi decyzjami w obronie.

Paniką pod presją.

Co łatwe do zaobserwowania, te brakujące u naszych cechy są obecne na poziomie europejskim u naszych reprezentantów, wychowanych gdzie indziej. Macieja Lampego, A.J. Slaughtera, miał to też Dardan Berisha.

Oczywiście, to okropne uogólnienie. Oczywiście, nasi najlepsi koszykarze, grając w zagranicznych klubach latami, niwelują te straty w koszykarskim wychowaniu. Mają też dużo atutów, często jakieś firmowe akcje, na ogół potrafią dobrze rzucać. To najłatwiejsze do nauczenia i kształcenia.

Ale kiedy przychodzi najważniejsza akcja meczu, trzeba trafić lub wybronić, padamy jak muchy w najbardziej korzystnych warunkach, robiąc rzeczy okropne. Przecież pamiętacie te wszystkie momenty. Nie muszę ich przypominać…

Dokładnie to samo zresztą mamy ostatnio w rozgrywkach młodzieżowych. Nasze kadry U20, U18 i U16 właśnie tak samo przegrywały kluczowe mecze i zostały w Dywizjach B Mistrzostw Europy. Decyzjami. Niemocą. Brakiem pomysłu i wiedzy oraz wykonania. Wyszkoleniem.

Dlatego wracam do tezy o szkoleniu. Tu widzę problem. Nie uczymy dobrze koszykówki. Nie umiemy.

Dowodów jest więcej. Na przykład to, że właściwie nigdy polski trener koszykówki nie pracował za granicą. Pojedynczy sezon (u dziewcząt) Jacka Winnickiego, praca na Słowacji Jerzego Chudeusza i właśnie rozpoczęta kadencja w Anglii Mariusza Karola to chyba wszystko w ostatniej dekadzie. [EDYCJA: zapomniałem w pierwszej wersji o Pawle Mroziku, asystencie w Cal Poly, I dywizja NCAA, należy o nim wspomnieć]. Nie imponuje.

Kolejny dowód? To, że w Polsce nie wychował się żaden zawodnik NBA. Mieliśmy trzech – Maciej Lampe (0 lat w Polsce), Marcin Gortat (rok w koszykówce w Polsce po przesiadce z piłki nożnej) i Cezary Trybański. Tego ostatniego kariera została zmieniona przez greckiego trenera, który jako pierwszy (w Pruszkowie) dał mu grać, a potem pomógł dostać się do Ameryki i samej NBA. Na początku tego procesu polscy trenerzy śmiali się, że w ogóle Trybański jest wypuszczany na boisko w PLK. Potem ci sami pytali, ile Grek zarobił i czemu się nie podzielił.

Co tam zresztą NBA! My nie potrafiliśmy do tej pory nawet wychować zawodnika, który stale grałby w Eurolidze w klubie poza Polską. Wydaje się to niemożliwe, ale to przecież prawda. Najbliżej tego był Adam Wójcik, ale jego sezon euroligowy w Belgii, drugi w Grecji i pół w Maladze też nie robi wielkiego wrażenia. Ani jednego gracza, który seryjnie pograłby w Panathinaikosach, Fenerbahcach, Barcelonach, czy nawet Bambergach tego świata. Nie muszę wspominać, że trudno znaleźć porównywalny kraj w Europie z tak mizernym dorobkiem.

A także jeszcze to, że nie potrafimy wychować od lat (może nawet 30?) ani rozgrywającego, ani środkowego. To dwie pozycje specjalistyczne. Trzeba naprawdę mieć wiedzę i umiejętności, żeby właśnie na te pozycje wykształcić cechy (i ciało), które pozwolą osiągnąć wysoki poziom. Przy całym szacunku, na pozycjach 2, 3 i 4 pewne rzeczy są jednak łatwiejsze do nauczenia i ogarnięcia. I tam właśnie mamy zawodników na wyższym poziomie.

Moim zdaniem główny problem jest taki, że nasi trenerzy nie mają się od kogo uczyć. Trener to zawód czeladniczy. Nie da się go wyuczyć na klinikach, pokazach i oglądając mecze w telewizji. Trzeba mieć swojego mistrza, który coś bezpośrednio powie, kiedy nabierze zaufania przekaże sekrety, ale którego także będzie się przez pełny cykl roczny lub dłużej obserwowało w pracy, na co dzień, w reakcjach, zachowaniach (także poza halą), dogłębnie i dokładnie. Sprawdzi się, jak reaguje w kryzysach i sukcesach, jak traktuje różne sytuacje i różnych zawodników. A także jak pracuje treningowo dzień po dniu, godzina po godzinie. Skutki takiej współpracy widać wyraźnie po najlepszych polskich trenerach (tym razem bez nazwisk), którzy bywają dokładnymi kopiami swoich mistrzów, u których byli wcześniej asystentami.

Kłopot w tym, że dobry czeladnik bywa u wielu mistrzów. I niestety wie, że najlepsi są dostępni poza Polską. Tu mamy duże braki. Pełne sezony pracy asystenta w klubach zagranicznych, nawet na własny koszt, to klucz do powodzenia na tym etapie. Nie na miesiąc, czy dwa tygodnie. Na rok czy dwa. Nie bali się takiej pracy mocniejsi od naszych polskich tuzów, choćby Saso Filipovski, który po latach pracy jako główny trener, nawet w Eurolidze, zatrudnił się jako asystent w CSKA Moskwa. Dlaczego? Albo Ainars Bagatskis, który rok temu będąc doświadczonym szefem reprezentacji Łotwy, bez wstydu asystował w Darussaface Stambuł Davidowi Blattowi. Tędy droga!

Kłopotów mamy więcej. Dlaczego młodzi polscy trenerzy, pracując z zagranicznymi fachowcami w Polsce, nie są później przez nich zabierani jako asystenci do kolejnych prac w obcych ligach? Tam – w obcym środowisku – dopiero postępowałaby prawdziwa nauka. Oni tymczasem zostają tu i często nieprzygotowani usiłują sami rozwiązywać problemy, do których nie są przygotowani. A przecież mamy wyjątkowo obecnie dobrą sytuację. Jak nigdy w ostatnich latach w PLK pracuje mnóstwo głównych trenerów Polaków, a asystentami są niemal wyłącznie Polacy. Nie ma już problemu, że obcokrajowcy zabierają naszym pracę…

Tutaj kilka nazwisk. Pytanie brzmi, kto tak naprawdę z wielkiego świata koszykarskiego, z wysokich poziomów, był w Polsce dłużej i od kogo można było się nauczyć, jak się szkoli. Kto był tym mistrzem tu, na naszej ziemi.

Od razu odpowiem, że moim zdaniem nie byli to np. Andrej Urlep i Tomas Pacesas, którzy ani przed ani po pobycie w PLK nie byli na koszykarskim trenerskim Olimpie. A u nas na takim są.

Ja bym podał inne nazwiska:

Saso Filipovski – u nas Stelmet i Turów – obecne sukcesy w Turcji mówią same za siebie.

Mladen Starcević – kiedyś Polonia 2011 Warszawa, obecnie szkoli młodzież na wysokim poziomie w Cedevicie Zagrzeb.

Mike Taylor – nie ma dobrej prasy, ale nie było u nas wielu trenerów, którzy pracowali w NBA (D-League to też część NBA).

To są ludzie, którzy sami byli czeladnikami u wielkich mistrzów i którzy w Polsce zostawili ślad. Ciekawe, że są polscy trenerzy, którzy współpracowali np. ze Starceviciem i Filipovskim (np. Gronek, Miłoszewski), a których warsztat jest dziś na zupełnie innym poziomie niż porównywalnych trenerów, którzy takiego szczęścia nie mieli. Co widać podczas meczów.

Ciekawym punktem odniesienia jest np. sytuacja w Asseco Gdynia, gdzie szkoła litewska miała swój dobry wpływ (choćby na przygotowanie fizyczne, które proponuje Piotr Szczotka). Ale z ciekawością obserwuję rozwój trenerski Przemysława Frasunkiewicza, który jednak jako zawodnik tych wzorców z najwyższej półki aż tylu nie miał. Podobnie z Igorem Miliciciem w Anwilu, który korzysta z źródeł chorwackich, ale jednak jego warsztat tworzył się w Polsce. Obaj są piekielnie inteligentni i poszukujący, ale czy to wystarczy? Czy nie zabraknie doświadczenia z wyższej półki, Euroligi poza Polską? No i mistrza, którego wspomnienie coś podpowie, albo do którego można zadzwonić po mądrość.

Jeszcze jedno nazwisko, które potwierdza ten schemat mistrz – czeladnik. To człowiek sukcesu ostatnich lat w naszym środowisku – Artur Pacek. Trener przygotowania fizycznego i rozwoju koszykarskiego w jednym. Twarz firmy Get Better, uczył się fachu w USA, obecnie jest w Rosie Radom, ale wielu koszykarzom pomaga. To jest ta jakość. To jest ta droga. On był gdzie trzeba i teraz jest tu objawieniem. Tego nam trzeba.

Do tego należy dodać Rafała Jucia, który nie jest trenerem, ale pracuje z ludźmi w NBA, od których można się uczyć. On też znalazł swoją drogę i nie bał się wyjść poza Polskę. Teraz jeździ co roku na 2-3 miesiące do Denver, pracuje w biurze Nuggets, będzie kiedyś mistrzem dla następnych.

Co ciekawe, wszystkie te postacie wśród „innych” polskich trenerów odbierane były jako tworzące „sekty” czy „zakony”. Często wyśmiewane. A o to przecież właśnie chodzi! Sam widziałem z bliska, jak wygląda to w USA, gdzie każdy trener ma swoją grupę wsparcia, opartą na mistrzu i wyznawcach. Najsłynniejsze w NBA jest towarzystwo zgromadzone wokół Gregga Popovicha z San Antonio Spurs. Mimo że wielu pracuje już jako szefowie w innych klubach, nadal się konsultują, doradzają, wspierają. O to chodzi!

To samo podpatrzyli od Amerykanów kiedyś Jugosłowianie i dzisiaj ich „mafię” widać niemal w każdej europejskiej lidze. Oni świetnie skopiowali amerykańskie wzorce koszykówki, nikt tego nie ukrywa. Pod każdym względem, taktycznym, technicznym, ale także tym „klanowym”.

Tego samego potrzebujemy w Polsce. Oby ten duch „mafii” przetrwał także wokół naszej reprezentacji seniorów, bo taki „zakon” potrafi tam tworzyć Mike Taylor. Myślę, że wszyscy asystenci i współpracownicy też od niego się wiele nauczyli, coś od siebie dając. Mistrz i czeladnicy. Mimo wszystko. Mimo że tu i ówdzie słychać, że ten czy inny asystent byłby lepszym trenerem niż Taylor.

Więc tu apel. Twórzmy też polską mafię trenerską. Razem. Bo w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby kogoś skrytykować i potępić, a może wyrzucić. Chodzi o to, żeby nasi polscy trenerzy, ci pasjonaci, zaczęli być coraz lepsi.

I kolejne apele.

Wychowajmy grupę polskich rozgrywających!

Niech to będzie nawet akcja. Na przykład „polska szkoła rozgrywania”. Niech tu do nas przyjeżdżają z całej Europy po zawodników na tę pozycję. Mądrych, rozumnych, szybkich, efektownych. Stać nas na to.

Dlaczego? Nawet jeśli nie mamy – podobno tak jest – wielu młodych zawodników z imponującymi warunkami fizycznymi (bo zabierają nam siatkarze i szczypiorniści), to zabierzmy się za metodyczne szkolenie tych o wzroście normalnym. 183-190 cm. Jest ich w naszym szkoleniu mnóstwo. (Przy okazji – mamy w każdym roczniku 700 chłopców w szkoleniu, to naprawdę niemało. Nawet jak 100 tylko się nadaje, a 10 jest uzdolnionych – wystarczy. To więcej niż na Islandii czy w Estonii, na Łotwie, a pewnie nawet niż w Słowenii).

Wracając do rozgrywających. Białej gorączki dostaję, jak pojawia się następny zawodnik o wzroście 198 cm, z którego na siłę robimy następnego wielkiego rozgrywającego. My, kraj, który na mistrzostwa Europy U16 i U18 wysyła na ogół po 5-6 zawodników o wzroście poniżej 190 cm, szukamy takich rozgrywających? Dajmy sobie spokój! Wykształćmy dziesięciu w skali PLK dobrych rozgrywających o wzroście zwyczajnym. Tym bardziej, że tacy rządzą na świecie.

Oto lista gwiazd ostatniego EuroBasketu na tej pozycji: Goran Dragić 190 cm, Thomas Huertel 189 cm, Kostas Sloukas 190 cm, Gal Mekel 190 cm, Sergio Rodriguez 190 cm, Sergio Llull 190 cm, Janis Blums 190 cm, Janis Strelnieks 191 cm, Dennis Schroder 188 cm.

NBA? Znalazłem taką listę najlepszych rozgrywających w tej lidze: Tony Parker 183 cm, Kyle Lowry 183 cm, Kemba Walker 185 cm, Damian Lillard 191 cm, Kyrie Irving 191 cm, Chris Paul 182 cm, John Wall 193 cm, Isaiah Thomas 175 cm, Stephen Curry 190 cm, Russell Westbrook 191 cm, Schroder 188 cm, Dragić 190 cm, Mike Conley 185 cm, Elfrid Payton 191 cm, Eric Bledsoe 185 cm…

Naprawdę, zróbmy najpierw sobie Huertela i Sloukasa, a później będziemy szukać następnego Magica Johnsona. Oczywiście są też wyżsi rozgrywający na świecie, ale nie porywajmy się na księżyc, skoro na razie nie umiemy polecieć szybowcem.

Drugi problem to wysocy. Dzisiaj każdy liczący się zespół narodowy w Europie i klub w Eurolidze ma co najmniej jednego, nowocześnie grającego, mocnego fizycznie, ruchliwego zawodnika o wzroście 210-218 cm. Nieprawda, że oni wyginęli. Oni są i straszą – także nas. Nie mówimy tu nawet o niewiarygodnych strzelcach Porzingisie czy Markkanenie, ale wyszkolenie Bobana Marjanovicia, Giannisa Bourousisa czy Gaspera Vidmara, którzy robili nam sporą krzywdę, nie jest poza naszymi możliwościami jako koszykarskiej społeczności.

Tym bardziej, że w ostatnich 15 latach nam pod względem wzrostu obrodziło. Tutaj taka lista: Adrian Bogucki, Jakub Karwowski, Marcel Kliniewski, Jakub Parzeński, Dawid Przybyszewski, Piotr Wojdyr, Tomasz Kwiatkowski, Bartosz Lewandowski, Paweł Mróz, Janusz Mysłowiecki, Jakub Kuśmieruk, Maciej Bender, Dominik Olejniczak, Adam Łapeta, Aleksander Balcerowski, Jakub Wojciechowski, Przemysław Karnowski. Siedemnastu. Nawet nie wiem, czy kogoś nie pominąłem.

Oby trzej ostatni zamknęli temat (są obecnie w kadrze), wystarczy. Ja z doświadczenia tych wielu lat widzę, że najchętniej takich zawodników, którzy mogą dać naprawdę wiele, ale mają zazwyczaj swoje ograniczenia, kłopoty i opóźnioną krzywą rozwoju (później idą w górę z umiejętnościami), zawstydzamy, wyśmiewamy, odstawiamy, narzekamy na ich zachowania. A to są lub były nasze wielkie szanse na to, żeby się oderwać od tego świata pełnego usterek i słabych fundamentów.

Ale trzeba z nimi odpowiednio, fachowo, mądrze, pracować! A my niestety dotąd, jesteśmy słabi. Na przykład wmawiając sobie i innym, że mogą na centrze grać faceci o wzroście 201 cm, bo „tak się teraz gra na świecie”…

Opowiadam tu zresztą tylko na przykładach z góry drabiny koszykarskiego świata, a największy kłopot mamy na dole. Tam mamy trenerów, o czym była mowa wyżej, którzy nie dają fundamentów, kiedy ich najbardziej jest potrzeba. Tutaj coś zawalamy, co powoduje, że potem jesteśmy z tyłu.

I nie przemawiają do mnie powtarzające się co chwila w dyskusjach argumenty, że trenerzy na Litwie, Łotwie, we Francji czy w Hiszpanii „robią to co my”.

To jest jeden z największych problemów polskiego świata trenerskiego. Słyszę to co chwila. Kiedy zawodnicy (na jakimkolwiek szczeblu) opowiadają, że zagraniczny trener pokazał im coś, czego nigdy wcześniej nie widzieli, że otworzył im oczy, to nasi trenerzy po wizytach za granicą (lub klinikach z udziałem wybitnych trenerów z zagranicy) jednym chórem zawsze mówią „ja tam się niczego nowego nie dowiedziałem”, „my to wszystko już wiemy”, „my robimy to samo”.

Otóż NIE! NIE! NIE! Tamci robią to inaczej, lepiej, są lepsi, a Wy wielu rzeczy nie wiecie. I ja – Adam Romański – nie powiem Wam, co to jest, co robicie źle. Nie znam się na tym na tyle. Musicie sami do tego dojść, ale proszę Was – nie ustawajcie, dopóki się nie dowiecie. Bo naprawdę, nie robicie tego dobrze, co widać po rezultatach Waszej pracy. Przykro mi, ale jesteśmy słabi i pierwszym krokiem ku postępowi jest uświadomienie sobie tego.

Wróćmy więc do PIĘTRA 2. Polscy trenerzy nie mają warunków do pracy. Także dlatego żadnego z nich nie ośmielę się krytykować. To są inteligentni ludzie, często wielu z nich szuka wiedzy na własną rękę. Niestety, są słabo opłacani (oddzielny temat, jak to zmienić). Więcej o tym także niżej. Inwestycja musi tu być zrobiona.

Przypomina mi się rozmowa z jednym z decydentów polskiej koszykówki o trenerach kadr młodzieżowych. Niestety, wszyscy w 2017 polegli, przegrywając decydujące mecze z Wielką Brytanią, Estonią, Islandią i tym podobnymi zespołami. Dla mnie to nie do przyjęcia, ale przyczyny moim zdaniem wyłożyłem powyżej. Na element krytyki mój rozmówca zareagował nerwowo: „Ale przecież to są najlepsi! Skąd wziąć następnych, jeśli tych wyrzucimy?!”. I tu jest pies pogrzebany.

Bo nie chodzi o to, żeby Tomasza Niedbalskiego (U20) czy Marcina Klozińskiego (U18) wymieniać na innych. Chodzi o to, żeby dojść do punktu, w którym ci panowie będą stawali się coraz lepsi. W którym być może zmienimy niestety ich status z nauczycieli w uczniów, nie zabierając im szansy nauczania. Zbyt często po roku-dwóch-trzech trener zaczynający pracę, uczący się wychowywać i wygrywać, u nas staje się trenerem kadry narodowej. Jeszcze nikogo nie wychował, jeszcze niczego nie wygrał, a już jest „młody zdolny” i zaczyna pracować tam, gdzie powinni być tylko naprawdę sprawdzeni. Uczy się porażek i niepowodzeń niestety na żywym ciele reprezentacji młodzieżowej, co jest bolesne nie tylko dla niego, ale i dla całego PZKosz.

Bo niestety, jak całe środowisko, na teraz – co pokazują powtarzające się wyniki – nasi trenerzy, jak my wszyscy w koszykówce, nie są wystarczająco dobrzy. I naprawdę nie jest to wina zawodników, ich braku ogrania itp. Jakie ogranie mają bowiem Estończycy czy Brytyjczycy? Co oni mają, pracując z tymi swoimi 100 zawodnikami w roczniku, czego my nie możemy mieć? Mają tyle, ile trenerzy ich nauczyli – jak powtarzał mi poza anteną współkomentujący ze mną czasami siatkówkę świętej pamięci Andrzej Niemczyk. Musimy więc zadbać, żeby nasi trenerzy uczyli naszych więcej.

Idziemy dalej.

PIĘTRO 3. Ścieżka kariery młodych zawodników.

To temat rzeka, ale poświęcę mu miejsce, może w wersji skróconej. Z punktem wyjścia, że brakuje nam mentorów, którzy pomogliby podjąć dobrą decyzję, mądrze doradzić i mądrze odradzić. Ich się nie stworzy sztucznie, ich musi wykreować reputacja, której w tej chwili nie ma. (A wiadomo, że i tak w końcu decydują sami chłopcy i ich rodzice).

Po pierwsze, wyjazdy młodych zawodników za granicę to nie sukces naszych koszykarzy, ale klęska. To głównie interes tamtych, a nie nasz (środowiska koszykarskiego w Polsce). To amerykańskie szkoły szukają szans w tym, że sprowadzą wyróżniającego się koszykarza z kadry młodzieżowej Polski i dlatego piorą mu mózg, jak to dla niego korzystne. Rzadko. Na ogół korzystne przede wszystkim dla szkoły.

To samo w Europie. Przecież Barcelona nie bierze młodych zawodników z całej Europy po to, żeby im sprawić przyjemność, ale żeby wygrać wyścig po przyszłą gwiazdę. A że przy okazji wyprodukowania jednej gwiazdy kilkunastu koszykarzy spadnie z wysokiego konia, nic nie szkodzi.

Nam szkodzi. Tracimy kolejnych koszykarzy. A nie mamy ich wielu.

Są oczywiście wyjątki. Luka Doncić miał 13 lat, kiedy opuścił Słowenię i pojechał do Madrytu, a Kristaps Porzingis niewiele później wyjechał z Łotwy na Wyspy Kanaryjskie. Jednakże warto rzucić okiem na listę zawodników zagranicznych w NBA. Spośród 68 Europejczyków w NBA zaledwie trzech przyjechało do USA przed college (czyli do szkoły średniej), a tych, którzy studiowali w USA jest także niewiele. Na 19 slajdzie prezentacji w tym newsie widać także, że co roku do draftu NBA trafia kilkunastu zawodników bezpośrednio z Europy, a tylko ośmiu w sumie było w latach 2010-2016 Europejczyków z amerykańskich uniwersytetów! Droga na szczyty światowej koszykówki wiedzie przez Europę, a najwięcej korzyści daje – także według mnie – hołdowanie zasadzie „najpierw zostań najlepszym między swoimi, a później jedź rywalizować z innymi”.

Tymczasem nasze talenty są wysysane z Polski zanim cokolwiek umieją i osiągną. Przykłady z ostatnich lat Przemysława Gołka (ur. 2000), który wyjechał do Kanady w nieznane, a także Igora Yoki-Bratasza (ur. 2001), który popełnił ten sam błąd, są dla mnie osobiście przerażające. Oby ich kariery z amerykańskich prowincji wróciły na właściwą ścieżkę.

Podobnie jak przypadek koszykarza, który kilka lat temu zrobił na mniej ogromne wrażenie – Macieja Bendera. Od trzech sezonów mógł on być już zawodnikiem PLK, moim zdaniem grałby obecnie w pierwszej piątce zespołu z góry tabeli, a na jego mecze przyjeżdżaliby skauci z Euroligi i NBA. Zamiast tego – w piątym sezonie pobytu w USA – ten 20-letni zawodnik (210 cm wzrostu) przeraził mnie swoją grą w pierwszym w sezonie meczu swojej uczelni West Virginia. Jest tam na drugim roku. Przez 18 minut gry oddał jeden przypadkowy rzut, a miotając się po boisku stawiał zasłony amerykańskim kolegom, coś tam zebrał i zablokował. Jak widać tutaj jest to mniej więcej to, co będzie w tym sezonie dla legendarnego trenera Boba Hugginsa wykonywał. Ja bardzo wszystkich przepraszam, zawodnika, rodzinę, jego mentorów, ale jeśli najlepszy koszykarz tego rocznika w Polsce, ze świetnymi warunkami fizycznymi, po dobrych występach na ME kadetów i juniorów, ma po pięciu latach od wyjazdu wyglądać tak właśnie, to znaczy, że coś poszło bardzo źle. Wystarczy porównać z Szymonem Kiwilszą, ten sam rocznik, grali wspólnie, skali talentu (wybacz Szymon) nie ma co porównywać, który staje się już teraz poważnym zawodnikiem PLK, a za chwilę będzie pukał do kadry seniorów i zarabiał poważne pieniądze w koszykówce. Kto wie, czy nie będzie miał lepszej kariery od Macieja Bendera.

Jeszcze jedna emocja z tym związana. Mowa ciała Macieja Bendera w West Virginii przypominała mi niestety to, z czym miałem do czynienia pracując w klubie ze Słupska prawie 10 lat temu z Pawłem Malesą. Za tym świetnym chłopakiem przed wyjazdem do USA, gdzie trafił do niepasującej do niego kompletnie pod żadnym względem małej uczelni Canisius, oglądało się wielu w Europie, w tym prezes Anwilu Włocławek, który mówił mi wtedy osobiście, że „ten Gortat jest OK, ale Malesa to dopiero jest gracz”. Paweł wybrał USA i wrócił w stanie „przepraszam, że nie spełniam oczekiwań”. Nigdy się z tego nie otrząsnął i mając 27 lat przestał grać na zawsze. Oby to się nie powtórzyło nigdy więcej.

To samo dotyczy Jakuba Nizioła i Dominika Olejniczaka, którzy zmarnowali już poza Polską bardzo dużo czasu, oby ten sezon pozwolił im odzyskać koszykówkę. Dla kilku innych grających wśród obcych, dla obcych, często jest już za późno.

Te przykłady są tylko po to, żeby zilustrować jedną tezę. Ci koszykarze w Polsce potrzebują porządnych trenerów, a nasi trenerzy potrzebują tych koszykarzy, żeby pokazać, że potrafią pracować i wychowywać młodych zawodników. Oni muszą tu zostać, żeby cały układ się domknął. Jeśli z każdego rocznika 5-10 najlepszych wyjedzie w nieznane, nic z tego nie będzie. Niech wyjeżdżają po debiutach w PLK, po mistrzowskich tytułach w U20M, po kilku znakomitych sezonach w kadrach młodzieżowych, itp. Niech wyjeżdżają jak Lauri Markkanen czy kiedyś Dirk Nowitzki, którzy opuszczali swój kraj mając 19 lat i za sobą dobrą szkołę trenerską, ale grę zaledwie w swoich drugich ligach. I o takich właśnie biły się najlepsze marki świata.

Muszą jednak czuć zaufanie, że na nich się tutaj stawia oraz że poziom trenerski jest wystarczająco wysoki.

Cały ten obrazek polskiej koszykówki sprawia, że mam wrażenie, iż – przepraszam za wyrażenie – u nas ciągle ślepy wiedzie kulawego. Nauczycielami koszykówki są ludzie, którzy niestety sami się nie uczyli koszykówki dobrze. Przykładem niech będzie pokolenie 1997, czyli zawodnicy siódmego zespołu EuroBasketu 1997. Są to świetni faceci, idole, grali fajny basket. Ale nie dość, że nie powtórzyli tego z kadrą w kolejnych latach (a najstarszy z nich miał w 1997 roku 28 lat, najmłodszy 23), to jeszcze dzisiaj – po 20 latach – żaden z nich nie istnieje w wielkiej koszykówce (wtedy też zresztą z tym było średnio). Owszem, podobnie jak trener Eugeniusz Kijewski, część z nich pograła w Eurolidze (ale w polskich zespołach), natomiast dopiero teraz kilku z nich przebija się do koszykarskiego szczytu. Od dołu.

To jest w sumie dobra ścieżka. Szedł nią tragicznie zmarły Adam Wójcik, zawsze go będzie szkoda… Dominik Tomczyk był trenerem Śląska w 1LM, teraz ma robić sukces z AZS Opole w 2LM. Mariusz Bacik wreszcie w tym sezonie został pierwszym trenerem Polonii Bytom (2LM), zobaczymy jak będzie z wynikami. Robert Kościuk pracuje u podstaw we Wrocławiu w 2LM (UKS Gimbasket), ale przez kilka lat był niestety – jak się śmialiśmy „weteranem dzikiej karty” do tych rozgrywek. Maciej Zieliński został wiceprezesem ambitnej Polonii Leszno z 1LM i to będzie świetna scena dla byłego parlamentarzysty. Andrzej Pluta szkoli indywidualnie zawodników. Mój partner z Polsatu Tomasz Jankowski poza komentowaniem nie ma wiele wspólnego z koszykówką.

Kilku z nich pokazało już w świecie „po karierze” tyle, że warto do nich wrócić. Ale czy stali się nauczycielami wielkiej koszykówki? Czy mają tę wiedzę?

 

MERITUM CZĘŚĆ 4, czyli kluby

Krótki wątek, ale trzeba poruszyć. W sprawie klubów też jesteśmy niestety słabi, choć oczywiście są wyjątki na plus. Jednak potrzebujemy zdecydowanie więcej takich, które konsekwentnie i mądrze dają szansę trenerom, budują prawdziwą pracę w pionie sportowym (baza, liczba ludzi do pracy, możliwości, zachęty, przykłady), a przede wszystkim nadają rangę pracy nad jakością trenerów i zawodników poprzez zatrudnienie dyrektorów sportowych. Oni po prostu muszą być, na każdym poziomie, tu jest miejsce dla byłych zawodników i byłych trenerów. Ale też takich, którzy chcą się uczyć i rozwijać.

To ci fachowcy – nie jako prezesi klubów! – muszą zamknąć problemy opisane wyżej. Muszą dać trenerom szansę się rozwijać, dać im wiedzę, być mentorami dla zawodników, część z nich w naturalny sposób zacznie później pracować dla PZKosz i PLK (w sensie biur i reprezentacji). To tu musi być pierwszy sprawdzian dla byłych kadrowiczów, którzy domagają się miejsca w koszykówce, ale na żadnym froncie jeszcze się nie sprawdzili.

Żeby robić dobrą pracę w klubie, wcale nie trzeba tu ogromnych budżetów. Przykładów jest mnóstwo w innych sportach, ale nawet i u nas. Są już piony sportowe z dyrektorami, którzy są pasjonatami, zajmują się kreowaniem trenerów, zawodników i drużyn. Nie wiem, jak to możliwe, że wciąż jeszcze ostały się kluby walczące o medale w PLK, które niemal w ogóle lub kompletnie wcale nie dbają o pracę z młodymi. To przecież nie tylko ewentualne wzmocnienie drużyny PLK, ale budowanie sieci społecznościowej (dzieciaki, rodzice, rodziny itp.). Ilu sponsorów weszło całym swoim życiem w koszykówkę, bo dziecko grało? Trzeba wymieniać?

I przepraszam kibiców i szefów drużyny mistrza Polski z Zielonej Góry, którą bardzo cenię za świetne środowisko koszykarskie… Ale jak to możliwe, że w drugoligowych rezerwach tego klubu w tym sezonie najlepszym zawodnikiem okazuje się… 34-letni trener, który rozebrał się z dresu po kilku kolejkach, zaczął grać po kilku latach przerwy, i jest nie do zatrzymania. Z kolei we Włocławku, który lideruje PLK, wszystkich (a było ich kilku co najmniej!) fajnych młodych zawodników oddano do innych miast i państw, a rezerwy – w których też grali zresztą po części wiekowi weterani – wycofano z 2 Ligi?

Nie do zastąpienia jest udział w rozgrywkach europejskich. Brawo dla tych, którzy to robią. O Stelmecie nie ma co wspominać, jest w tym konsekwentny i dobrze. Wystarczy spojrzeć, jak urosła Rosa Radom przy małym budżecie. Dobrze, że próbowała Stal Ostrów, ale jak to możliwe, że są kluby z budżetami powyżej 5 czy nawet 7 mln złotych, które nie znajdują środków na puchary? Mając 2-3 miliony powinno się grać w pucharach, zyskiwać na tym, rosnąć, rozwijać się. Absolutny priorytet. Zrozumieli to w lidze żeńskiej, gdzie wszyscy chcą grać w Europie.

Kiedy będzie więcej grania z zagranicznymi rywalami, wtedy liga urośnie – i faktycznie, i sportowo, i w oczach widowni.

Żeby nie było, że tylko wytykam innym, dorzucę tu krótko, że słabe są też koszykarskie media. Ja też, jako ich część, jestem słaby. Wiele tu jest do zrobienia, ale to temat na inny raz.

 

MERITUM CZĘŚĆ 5, czyli pożegnanie z 2PL

Kolejny temat musi tu paść. Najważniejszą sprawą jest jakość trenerów i budowanie karier zawodników, ale sprawy administracyjne są też ważne. Tym bardziej, że o projekcie „dwóch Polaków na boisku” mówią wszyscy, choć mało kto ma wiedzę, jakie są rzeczywiście skutki tego przepisu, który obowiązuje w obecnej formie od 2009 roku, a w ogóle od 2007.

Na początku trzeba zauważyć, że zacietrzewienie wrogów 2PL też jest zjawiskiem, które trzeba wziąć pod uwagę jako temat sam w sobie. Znam prezesów i trenerów ligowych (nie tylko kibiców!), którzy potrafią się przy tym temacie pobudzić jak mało przy którym. Likwidacja 2PL przyniesie więc też spokój, co jest ważne.

Tak, likwidacja.

Uważam bowiem, że od tego przepisu trzeba jak najszybciej odejść.

Najpierw jeszcze jedna uwaga. Nadal uważam, że to była potrzebna i uzasadniona próba. Mieliśmy 10 lat temu grupę koszykarzy (a za chwilę pojawiła się kolejna i jeszcze kolejna), której warto było dać gwarantowane minuty w PLK i spowodować, że przymus grania Polakami spowoduje konieczność rywalizacji o coraz lepszych zawodników stąd. I ich rozwój.

Zawsze będę powtarzał, bo argumenty są różne, że ta szansa, którą daje 2PL, jest tylko szansą. Dawało to, co powinno być, kiedy dba się o rozwój koszykarza, czyli brak odsunięcia, kiedy początkowo nie idzie. To dobre zjawisko, kiedy budujemy. Każdy z Polaków, którzy grali w PLK w czasie obowiązywania 2PL, z tego korzystał. Nie był odsuwany, nawet jak mu nie szło. Czasami ze szkodą dla klubu, czasami ze szkodą dla widowiska, ale nigdy ze szkodą dla tego zawodnika. Kiedy dołożył do tego talent i pracę (i zaistniało wiele innych czynników), mógł pójść tak wysoko, jak jeszcze praktycznie żaden polski koszykarz nie zaszedł. Jak Damian Kulig czy Adam Waczyński.

I drugie porównanie – to tak jak ze mną. Nie miałem żadnego wpływu na upadek komunizmu w 1989 roku, kiedy szykowałem się do matury. Samo to zjawisko nie zrobiło ze mnie lepszego człowieka i nie załatwiło mi kariery w mediach i PZKosz. Ale wiele rzeczy, które nie były możliwe przed 1989, mi umożliwiło. Może nadal – jak w Korei Północnej – mielibyśmy jeden kanał telewizji, a przecież Włodzimierz Szaranowicz, mistrz od koszykówki, ma się dobrze… Tak samo było z eksplozją internetu pod koniec lat 90. – bez niej też funkcjonowałem, ale ile mi otworzyła.

I tak samo – dla polskich koszykarzy – było z przepisem 2PL w ostatnich 10 latach.

Nie ma tu miejsca na liczby i porównania, fakt jest taki, że – tak musiało być – zawodników polskich grających w PLK na porządnym poziomie jest więcej. Nawet najlepszych zespołach spełniają oni ważne role. Większość krytyków tego nie pamięta, ale tak 10 lat temu nie było. Pokolenie zawodników z roczników 1980-1985 zostało stracone, praktycznie nikt się nie przebił, mimo że talentów było tyle samo co w kolejnych pokoleniach. Zawsze piszę, że to może być przypadek, ale głosuję za tym przypadkiem.

Wracając do tezy – to była droga na skróty, w pewien sposób oszustwo sportowe, żeby doczekać postępu i na tym zbudować sukces reprezentacji, który napędzi całą resztę – popularność dyscypliny, liczbę chętnych do uprawiania sportu itp. To się zawsze dzieje po sukcesie. Jak widać po wynikach – nie było daleko. Przepis pomógł stworzyć grupę zawodników, która po raz pierwszy w historii (tak!) rywalizowała w ostatnich dwóch latach z każdym rywalem, nawet z mistrzami Europy. Mogło się zdarzyć coś więcej. Dlatego warto było tego spróbować.

Ale się nie udało. Temat jest zamknięty. Teraz – o czym będzie jeszcze niżej – nie mamy co liczyć na jakiekolwiek sukcesy. Bo nie ma gdzie. Przepadło.

Ponadto na EuroBaskecie 2017 w najbardziej kluczowym z kluczowych meczów trener reprezentacji Polski nie wypuścił w ogóle na boisko zawodników, którzy na 2PL zyskali wiele, a może wszystko – Michała Sokołowskiego i Karola Gruszeckiego. A pozostali, którzy z tego przepisu korzystali krócej lub dłużej – Damian Kulig, Mateusz Ponitka, Adam Waczyński, Łukasz Koszarek, Adam Hrycaniuk i inni – nie dali rady.

Skoro tak, to nie ma się tego co trzymać.

Oczywiście, szkoda będzie zaprzepaścić to, co pozytywnego stało się dzięki temu przepisowi w ostatnich latach w polskiej koszykówce. Są przecież drużyny rezerw w 2LM lub inne współpracujące (realnie, nie na papierze) wokół kilkunastu drużyn PLK, czego NIGDY nie było. Jest spora grupa koszykarzy w wieku 18-22 lat, którzy realnie istnieją w PLK, czego od lat nie było, a procent uczestniczących młodych w grze w PLK jest na podobnym poziomie jak w innych podobnych i lepszych ligach. To są dobre rzeczy, jest ich więcej, zawsze powtarzam, że jeśli ktoś nie widzi pozytywów 2PL, to jest tak samo zaślepiony jak ten, który nie widzi negatywów. A te są oczywiście.

Moim zdaniem trzeba mieć nadzieję, że odejście od 2PL nie spowoduje odejścia od pozytywnego myślenia o polskich zawodnikach, które się w PLK urodziło. Pewne rzeczy się już nie odstaną, świat się zmienił. Rozsądna jest propozycja grania z siedmioma Polakami w składzie na każdy mecz (zawsze siedmiu, jeśli skład 10-osobowy, czy 12-osobowy), bez żadnej gwarancji minut. Tak to powinno wyglądać. Moim zdaniem nie obniży to znacząco kwot kontraktowych Polaków (a to jest główny zarzut), ale możemy to sprawdzić. Za kilka lat się dowiemy.

Jestem też za bonusem dla klubów grających w pucharach właśnie w tej dziedzinie. Kto gra w Europie, niech ma możliwość gry sześcioma Polakami. Będzie to zachęta, a jednocześnie gwarancja gry Polaków nadal pozostaje – przy dwóch meczach w tygodniu nie da się grać szóstką (obcokrajowcami), mniej więcej w tym samym stopniu, w jakim przy jednym meczu w tygodniu (bez pucharów) nie da się grać w piątkę (obcokrajowców).

A na boisku niech już grają, jak trener chce.

 

MERITUM CZĘŚĆ 6, czyli reforma rozgrywek

I tu ostatni temat, bardzo istotny w całej tej układance. (Dodam może tylko jeszcze, że pomijam tu ważną sprawę tzw. ekwiwalentów za wychowanków, której należy się oddzielny wpis, ale to kiedy indziej). Ten temat to system rozgrywek.

Żeby spełniał on swoją rolę, czyli łączył rozrywkę z elementem rozwoju, powinniśmy mieć do czynienia z układem pionowym, podobnym do piłkarskiego, czyli np. pięcioma czy sześcioma poziomami rozgrywek, od PLK do piątej ligi.

Dlaczego nie? W poprzednim sezonie w PLK, 1LM, 2LM i 3LM łącznie grały 162 zespoły (kolejno 17, 16, 53 i 76). Gdybyśmy mogli rywalizować w PLK, 1LM i 2LM po 14 zespołów (może w PLK 16), a później w 3LM dla 2 grup po 12, w 4LM dla 4 grup po 10 i wreszcie w 5LM zostałoby jeszcze dla ponad 50 klubów (rozgrywki w strefach), można by naprawdę rozkręcić tę rywalizację.

Tego się jednak zrobić w Polsce nie da.

A to dlatego, że samorządy miast – najważniejsi sponsorzy klubów – chcą dofinansowywać tylko kluby z dwóch, a co najwyżej trzech, najwyższych szczebli rozgrywek. Są na to tabelki, rozpiski. Dlatego rozgrywki będą pęcznieć, dlatego za chwilę będziemy mieli kłopot z powiększającą się liczbą chętnych do 1LM i klubami – trudno im się dziwić – dla których spadek z tej ligi będzie tragedią.

Szkoda, ale moim zdaniem ruch i tak trzeba wykonać.

A powinno nim być stworzenie PLK-bis zamiast 1LM.

Oczywiście, niech to będzie nadal nazewniczo 1LM, ale niech gra i funkcjonuje jak PLK. Niech grają tam obcokrajowcy na zasadach takich samych (tak!) jak w PLK. Nie ma powodu, żeby było inaczej. Tak jest w większości krajów o podobnej wielkości, Niemczech, Hiszpanii, Francji, Włoszech. Tam drugi poziom rozgrywek jest mocny, ma też telewizję na poważnie (i tak musi być i u nas), ale tego nie zrobimy bez zawodników zagranicznych.

Dzięki takiemu rozwiązaniu spadek z PLK nie będzie też taką tragedią, jak obecnie, kiedy jest przejściem z zawodowstwa do amatorstwa. Środowiska z miast, które są stale w 1LM lub czołówce 2LM, zasługują na taką właśnie koszykówkę, bardziej światową, widowiskową. Przy okazji rozluźnią się sprawy płacowe i powinna zniknąć, na co niektórzy zwracają uwagę, grupa zawodników niezainteresowanych rozwojem sportowym, a świetnie prosperująca latami w 1LM w roli gwiazd, która w potencjalnym rozwoju polskiej koszykówki znaczenie ma niewielkie.

O polskich koszykarzy nie ma się co martwić. Skoro będzie – powiedzmy – 16 klubów PLK i 16 tej nowej 1LM z siedmioma Polakami w składzie to mamy tu 224 zawodników w obiegu. W 2LM będzie ich kolejnych 500 (tam też powinien być jeden obcokrajowiec co najmniej na zespół) – to razem daje ponad 700 koszykarzy grających w poważnych rozgrywkach. Poważnych, czyli seniorskich, z sędziami, komisarzami, we w miarę profesjonalnych halach oraz mających zagwarantowane co najmniej 25 meczów w sezonie.

Wystarczy. Na teraz więcej nie potrzebujemy.

EPILOG czyli co dalej?

W piątek 24 listopada zaczynają się kwalifikacje do mistrzostw świata, w których gramy de facto w grupie 8 zespołów, najpierw z Litwą, Węgrami i Kosowem, a później z Włochami, Chorwacją, Rumunia i Holandią. W drugim etapie odpadną dwa zespoły z tych ośmiu. Awansują na MŚ trzy.

W tych kuriozalnych kwalifikacjach, które będą świetnie opakowane i będą największą wydmuszką świata koszykówki od czasu Suproligi, nie mamy nic do zyskania. Nie ma żadnego powodu uważać, że pokonamy kogoś z grona Litwa, Włochy, Chorwacja, nawet jeśli to będą zespoły rezerwowe. Jesteśmy słabi, a oni mocni, o tym było wyżej. Nawet jednak jeśli wejdziemy do MŚ rozgrywanych we wrześniu 2019, niewiele to zmienia. Tam też nic nie wywalczymy, bo niby dlaczego i jak?

W latach 2019-2021 grać będziemy w równie dziwnych kwalifikacjach do mistrzostw Europy 2021. Odbędą się w nich – uwaga! – tylko trzy mecze w Polsce i trzy na wyjeździe podczas dwóch sezonów 2019/2020 i 2020/2021 (oczywiście nie latem, tylko w listopadzie i lutym). Na dodatek w każdej grupie będą cztery zespoły, z których awansują trzy. Pasjonujące. Wystarczy wygrać dwa razy z Kosowem (lub tego typu drużyną) i awans jest pewny.

Mamy więc cztery lata, do września 2021, podczas których nic się istotnego w polskiej koszykówce reprezentacyjnej nie wydarzy. Nie ma też szans, żeby porwać tłumy tymi rozgrywkami bez zawodników NBA i Euroligi.

To unikalny prezent od FIBA dla polskiej koszykówki. Przekujmy to w sukces!

Wykorzystajmy więc ten czas na budowę. Zbudujmy polskich trenerów, żeby poprawili swoją klasę, żeby „potrafili”, żeby byli gotowi. Wyślijmy ich na pełne sezony w świat, niech podpatrują, pracują, podejmują decyzje. Niech wrócą po roku, dwóch, trzech i uczą następnych. Mamy cztery lata.

Co z koszykarzami? Dzisiejszych 20-28-latków, którzy już się na jakiś poziom wspięli, wysyłajmy do dobrych miejsc, wspierajmy, poprawiajmy, ile się da, twórzmy społeczność wokół reprezentacji, niech czują szansę i cel, wiedzą, że jest czas i że się na nich stawia. Mamy cztery lata. O starszych powoli zapominajmy.

Dzisiejszych 14-20-latków poprowadźmy tak, żeby w 2021 byli gotowi do gry na wysokim poziomie, w kadrze seniorów i młodzieżowych. Niech pracują już inaczej. Mamy cztery lata, żeby ich nie zmarnować.

Dzisiejszych 10-14 latków dajmy fachowcom, którzy wiedzą więcej o wychowywaniu zawodników niż my tu w Polsce. Niech przyjadą jak najszybciej, dajmy im jako asystentów naszych zdolnych trenerów, akurat tych, którzy nie wyjadą się szkolić za granicę. Im więcej będzie tych przyjezdnych, tym lepiej.

Trzeba odkreślić grubą kreską to co próbowaliśmy robić i podtrzymywać temat reprezentacji, niech ona wygrywa ile się da, ale skupić się na czym innym.

I tak przez te cztery lata nic nie będzie z żadnej popularyzacji poprzez marketing, wideo w internecie, zejście do szkół, nawet jak wydamy trzy czy pięć milionów na akcje wśród dzieci i starszych. Nie pójdziemy śladem piłki nożnej, bo to jedyna dyscyplina, która miała słabą reprezentację, a potrafiła zrobić dobrą ligę i być megapopularna. W żadnym innym sporcie się to nie udaje bez sukcesów Polaków, czy to w formie reprezentacji (siatkówka, piłka ręczna), czy w sportach indywidualnych (skoki i biegi narciarskie, tenis…). Fachowcy od marketingu wiedzą o tym doskonale, więc tylko biją pianę, krytykując PZKosz za brak rozwoju dyscypliny. Pewnych rzeczy bez sukcesów się nigdy nie zrobi i już, co nie znaczy, że nie należy próbować. Należy, lepiej niż dotąd.

Jeśli ktoś dotarł do tego momentu, to znaczy, że naprawdę żyje koszykówką. Dziękuję za to. Zapraszam do dyskusji. To już wszystko. Aha – i jeszcze jedno. Wygrajmy z tymi Węgrami i Litwą. #DawajPolska #KoszKadra

Przedsezonowy ranking PLK 2017 w 17 akapitach

Miało być dłużej, ale obowiązki różnorakie sprawiają, że ranking będzie w wersji skróconej. Po jednym akapicie o każdym klubie. Dzisiaj zaczęliśmy granie w PLK od godz. 16, zapraszam na emocje.tv i oczywiście do Polsatu Sport i Polsatu Sport Extra.

I jeszcze jedno – nieco inna była kolejność tego mojego prywatnego rankingu we wtorek, kiedy rozmawiałem z http://www.pulsbasketu.pl/na-troje-babka-wrozyla-sytuacja-ekstra/ to miałem nieco inną kolejność na dole. Po namyśle i z nowymi danymi poprawiłem.

 

  1. Stelmet BC Zielona Góra

Kontynuacja i Boris Savović powinny dostarczyć kolejne mistrzostwo. Skład polski się trochę starzeje, więc w żadnym wypadku nie będzie to złoto łatwo wywalczone.

 

  1. Polski Cukier Toruń

To może być za chwilę drugi Stelmet, Toruń zaczyna żyć koszykówką. Podobają mi się wszystkie pomysły, poza brakiem gry w pucharach.

 

  1. Rosa Radom

Zgrany trzon składu z obiecującymi nowymi elementami. Uważam, że układ z Danielem Szymkiewiczem wypali, a pod koszem nie będzie dziury.

 

  1. Anwil Włocławek

Chciałbym, że Anwil miał znów medal i to środowisko miało się czym cieszyć, ale obawiam się trochę powtórki z poprzedniego sezonu. Też szkoda, że bez pucharów, więcej meczów pomogłoby wdrożyć pomysły.

 

  1. BM Slam Stal Ostrów Wlkp.

Dla mnie najsłabszy w tym momencie z piątki potentatów, co nie znaczy, że słaby i może być dużo wyżej. Ciekaw jestem Adama Łapety.

 

  1. Trefl Sopot

Jest mocniejszy zespół, wielu zawodników pozostało, a trener Marcin Kloziński szedł niezłą ścieżką do posady trenera ligowego. Muszą być minuty i postępy braci Kolendów.

 

  1. MKS Dabrowa Górnicza

Trener Jacek Winnicki nie zwykł grać o takie miejsce jak siódme, ale ciągle nie jestem przekonany, że skład i organizacja są na poziomie medalowym.

 

  1. King Szczecin

Kingowi potrzeba wyników, żeby zapełnić halę i stać się poważnym graczem na rynku ligowym, na co w tym mieście są wielkie szanse. Idzie to w dobrą stronę, ale są mocniejsi.

 

  1. Asseco Gdynia

Ulubieńcy wszystkich za koncepcję klubu, także moi, choć poza mną chyba mało kto spodziewa się wyników. Będzie to trudny sezon dla trenera Przemysława Frasunkiewicza, weryfikujący plany i marzenia.

 

  1. TBV Start Lublin

Znaczny skok jakościowy w składzie, kilku zawodników, jakich w Starcie w ostatnich latach nie było. O play-off będzie jednak trudno.

 

  1. Polpharma Starogard Gdański

Może to być podobny zespół, jak w poprzednim sezonie. Sztuka z poprzednich rozgrywek nie zawsze jednak w takim klubie się uda.

 

  1. AZS Koszalin

Podoba mi się pomysł na tę drużynę, pytanie tylko, czy zawodnicy zagraniczni będą mieli odpowiednią klasę. Bo że trener Dariusz Szczubiał da im piłkę, jest pewne i wcale nie jest to zły pomysł.

 

  1. GTK Gliwice

Miałem ich niżej, ale po namyśle uważam, że w nowym miejscu może to być „prawie Krosno” (z poprzedniego sezonu). Kilku ciekawych zawodników, nie tylko z zagranicy.

 

  1. Miasto Szkła Krosno

Zaufanie do własnych sił, zasłużone po dobrej połowie poprzedniego sezonu, będzie weryfikowane znów, podobnie jak to było od marca 2017. Wyglądają na słabszy zespół.

 

  1. PGE Turów Zgorzelec

Przedziwna mieszanka elementów z najwyższej półki (sponsor, hala, trener) z kompletnie nie pasującymi do Zgorzelca (ich nie nazwę). Im dłużej analizuję, tym słabszy mi się wydaje. Niech mi ktoś zaprzeczy, proszę!

 

  1. Energa Czarni Słupsk

Tak wyszło, choć sam w to nie wierzę. Ogromny test dla trenera Marka Łukomskiego, take dlatego, że skład na razie nie wygląda. Podobnie jak większość drużyn z miejsc 11-17 nawet play-off jednak mnie nie zdziwi przy odpowiednim rozwoju sytuacji.

 

  1. Legia Warszawa

Bardzo kibicuję projektowi mocnego klubu w Warszawie, ale brak nowych zawodników polskich (zrozumiały) i bardzo oszczędne podejście do obcokrajowców (być może konieczne) oraz trener-debiutant, to za dużo, żeby dać pierwszeństwo nad kimkolwiek. Na pewno będą zmiany w trakcie sezonu, choć absolutnie nie nawołuję np. do wymiany trenera.

 

O młodych na EuroBaskecie

Zbieram materiał do większego tekstu o EuroBaskecie i przy tej okazji zainteresowałem się tezą o młodych gwiazdach na EuroBaskecie.

Mieliśmy w grupie Markkanena (ur. 1997) i Doncicia (ur. 1999) – wybitnych zawodników, w przyszłości największe gwiazdy NBA, i przy ich występach padały sformułowania typu „u nich może grać 18-latek (20-latek), a u nas nawet w lidze nie grają”.

Fakt jest taki, że w polskim zespole najmłodsi byli trzej zawodnicy z rocznika 1993.

A jak to wygląda w 24 drużynach EuroBasketu 2017? To łącznie 24 x 12 = 288 zawodników w turnieju.

Z rocznika 1996 (21 lat) był jeden.

Z rocznika 1997 (20 lat) było dziewięciu.

Z rocznika 1998 (19 lat) nikt.

Z rocznika 1999 (18 lat) trzech.

Czyli łącznie tych naprawdę młodych na EuroBaskecie jest zaledwie 13.

Z tego gwiazdami są Markkanen (97, Finlandia), Doncić (99, Słowenia) i Korkmaz (97, Turcja).

Ważnymi zawodnikami: Papagiannis (97, Grecja) i Bender (97, Chorwacja).

Zmiennikami: Hlinason (97, Islandia), Cancar (97, Słowenia), Kuti i Nicolescu (obaj 97, Rumunia).

Prawie lub w ogóle nie grali: Bitadze (99, Gruzja), Radoncić (99, Czarnogóra), Cate (97, Rumunia) i Akodo (96, Wielka Brytania).

Żeby dopełnić obrazu: z rocznika 1994 było 10 zawodników, a z rocznika 1995 – 16.

Czyli łącznie 39 zawodników mających 23 lata lub mniej na 24 drużyny (średnio 1,6 na zespół). Czyli 13 procent ogółu zawodników – mniej więcej co ósmy.

Każdy wnioski może wyciągnąć sam, ale wygląda na to, że młode gwiazdy na EuroBaskecie to wyjątki. Nie jest to turniej emanujący młodością. 🙂

 

Krótko po Finlandii (EuroBasket 2017)

To miał być przełom, jak zapowiadałem na Twitterze. To był mecz emocjonujący, przy pełnej widowni, otwierający w przypadku wygranej drogę nawet może do drugiego miejsca w grupie. Wyszła porażka i we mnie coś pękło.

Od lat wierzę w koszykówkę, w naszych, w to, że mimo relatywnie średniego poziomu jesteśmy w stanie.

W niedzielę 3 września 2017 roku przestałem wierzyć.

Nie wzięliśmy tego, co dał nam świat.

Wygrana z Finami w okolicach 8 punktów sprawiałaby, że otworzylibyśmy sobie duże drzwi. Nawet przegrywając później niewysoko z Francją (i pokonując Grecję) mogliśmy zająć drugie miejsce w grupie. Grać wysoko, o stawkę i wreszcie dorwać ten ćwierćfinał.

Zawaliliśmy to.

Mimo że to 8 punktów do przodu było jeszcze na minutę przed końcem.

Wszystko co najważniejsze można zobaczyć tutaj.

Wersja tekstowa z wyszczególnionymi błędami:

Ostatnia minuta IV kwarty. +8 dla Polski.

Strata przy aucie (Waczyński) (STRATA 1), a po drugiej stronie błąd w obronie na zasłonie (zła współpraca Waczyński-Kulig) i trójka Salina. +5 dla Polski.

Błąd 5 sekund (Gielo) przy pasywnym zachowaniu Slaughtera, który nie chce piłki. (STRATA 2)

Dobra obrona! Kulig jednak po przechwycie (!) podaje w wyskoku z autu w ciemno w stronę własnego kosza (NIGDY!) (STRATA 3), a potem Gielo zamiast przykleić się do Markkanena robi krok do pomocy pod kosz do nikogo i fauluje wracając spóźniony do Fina przy trójce. 3/3 wolne. +2 dla Polski.

Mamy piłkę i timeout. Finowie faulują celowo. 12,9 sekundy. Koszarek wybija z autu. Finowie odcinają dwa pierwsze podania, nikt nie jest wolny, biegamy nerwowo, nie z sensem. Podanie w stronę Gielo w poprzek boiska, niebezpieczne, przechwycone (STRATA 4), wsad Markkanena, remis.

8,9 sekundy do końca. Akcja na Ponitkę, cały środek boiska dla niego. Nie jest jednak w stanie minąć 1×1 Huffa i robi błąd kroków (STRATA 5). Koniec IV kwarty.

Złe decyzje. Panika. Nerwy. Pięć strat w minutę i dwa błędy w obronie. Jak to w koszykówce bywa, gdyby nie było choćby jednej z pierwszych czterech wymienionych powyżej strat, wygralibyśmy ten mecz.

Ale przegraliśmy. W słabym stylu. Rozczarowując poderwanych już w pozytywnych emocjach kibiców. Nie zasługując na wygraną i przekreślając cały dobry mecz, który po wygranej stałby się legendą. A może nawet impulsem takim jak ten mecz piłkarzy ręcznych z legendarną bramką Artura Siódmiaka. Bo czułem, że dzisiaj nadchodzi przełom, a przebieg meczu (-15 w pierwszej połowie i wyjście na +9) przerósł nawet moje oczekiwania.

Wszystko trafił szlag.

O ocenę polskiej koszykówki i jej pozycję kłócimy się w wielu miejscach od lat. Zawsze byłem niepoprawnym optymistą. Ale ta sekwencja powyżej, mimo późniejszych szans w dogrywkach, mój optymizm zabija. Podobnie jak zabiło go swego czasu pokolenie graczy urodzonych w latach 70., masakrując koszykarski entuzjazm w Polsce porażkami w meczach o punkty z Węgrami, Białorusią, Austrią, Macedonią itp., kolejnymi przegranymi eliminacjami do EuroBasketów 1999, 2001 i 2003.

Nie umiemy grać dobrze w koszykówkę. Mimo że ten niedzielny mecz był znakomity (dla postronnego widza), zostanie na lata zapamiętany nie tylko w Finlandii, mimo że byliśmy przygotowani, skuteczni i graliśmy 39 minut fajnego basketu, nic to nie znaczy. Przykro mi. Nic.

Nie umiem w sobie znaleźć ochoty i powodów do „jechania” z trenerem Mike Taylorem czy z zawodnikami, którzy byli na boisku w Helsinkach. Pomysły i rotacje Taylora uważam za dobre. Kluczowa idea z przekazywaniem krycia przy zasłonach była dobra. Wcale nie jest „dziwna” czy „dla dziewcząt” – jak ktoś napisał. Tak gra często wiele klubów Euroligi, zapraszam jesienią do Polsatu Sport na kolejny sezon. Dało nam to dużo korzyści i świetny fragment obrony w czwartej kwarcie. Dobrze był pilnowany świetny Markkanen, brawo tu dla Tomasza Gielo, ale pracowało na całą obronę wielu. Czy koszykarzom należy się łomot? Wyglądali na dobrze zmotywowanych, skoncentrowanych, walczyli, wrócili mimo słabego początku do dobrej gry. Teraz na pewno czują się podle, bo choć dali z siebie wiele, nie wystarczyło. Nie winię ich. Nie byli wystarczająco dobrzy.

W tym meczu jednak po prostu musiało być zwycięstwo. Błędy ostatniej minuty, które doprowadziły do porażki, niestety wynikały ze słabości polskich koszykarzy i polskiej koszykówki. W której dużo jest do poprawy. W której pomysły na „oszukanie” rzeczywistości, w której na EuroBasket pojechaliśmy z 1 zawodnikiem z Euroligi i z 0 zawodników z NBA, licząc mimo to na sukces w starciach z drużynami z zawodnikami znacznie bardziej doświadczonymi (nawet u Finów: Markkanen – NBA, Koponen – Barcelona), okazały się niewystarczające. Nie warto więc się do tych pomysłów przywiązywać…

I tu postawię trzy kropki. Ten tekst miał być o wiele dłuższy. Jednak nie będzie, przynajmniej na razie. Polska mimo klęski z Finami może jeszcze pokonać Francuzów we wtorek i Greków w środę, wejść dalej, powygrywać w fazie pucharowej. Wszystko może się zmienić, jeśli chodzi o wyniki, póki piłka w grze, itp. itd. Ja w to już niestety nie wierzę, choć chciałbym się mylić. Ale z publikowaniem moich obecnych wniosków i przemyśleń nt. polskiej koszykówki i jej potrzeb, poczekam, aż się dla naszych ten EuroBasket skończy. Jeśli ktoś będzie ciekaw oczywiście, co tam sobie myślę… to zapraszam za kilka dni. Oby za kilkanaście.

A naszym koszykarzom i trenerom dziękuję za ten mecz. To jest sport. Było warto poświęcić czas i emocje. Powalczcie w następnych meczach.